niedziela, 16 grudnia 2012

Obcy. Nowi pasażerowie w MNWr.

Wszystkich tych, którym nawet późne średniowiecze wydaje się zbyt późne, nie mówiąc już o jakiś XVI-wiekach, muszę niestety zmartwić. Wygrzebać się spod hałdy wszelakich renesansizmów nie jest łatwo. Ale widać już światło w tunelu. Zatem – dziś ostatni odcinek z tej serii (która wyhodowała się na tym blogu zupełnie zresztą przypadkowo) i kolejny dowód na to, że niemieccy Alte Meister trzymają się jak rzep psiego ogona i nie chcą się odczepić. Ale będzie też coś dla italofilów. I dla miłośników krajów z wiatrakami i chodakami.
 
Słowem – we Wrocławiu nastało nowe wiekopomne wydarzenie, o którym nie można nie napisać.
 
 W Narodowym 10 grudnia, wreszcie, nareszcie, w końcu, fanfary-serpentyny-konfetti, otworzono Galerię Malarstwa Europejskiego (Sztuka Europejska - XV i XX w.). Po dwudziestu latach nieobecności, proszę państwa.

Oczywiście nęci się nazwiskami. Mówiłam, żeby nie odzwyczajać się od Cranachów. Ewa starszego z Łukaszy jest obecnie wszędzie, a że niewiasta nadobna – firmuje wystawę z wdziękiem i godnością.

Do tego rodzaju propozycji jak galerie „obcych” w polskich muzeach należy podchodzić z pewnym dystansem i silnie ukorzenionym w okolicach siatkówki podejściem „Uffizi się nie spodziewaj”. Wtedy może być całkiem miło. Tak też i tutaj. Kilka dużych (w tym kilka wielkich) nazwisk jako highlighty kolekcji i podstawowe wabiki na zwiedzających (vide casus wszędobylskiej Ewy). Sporo prac dobrych, kilka przeciętnych. Co najważniejsze – reprezentatywnych. W piątkowe przedpołudnie natknęłyśmy się z koleżanką na kilka wycieczek, a mówiąc ściślej – uczestników lekcji muzealnych. Od licealistów (to ci bardziej zblazowani) po uczniów pierwszej-drugiej klasy szkoły podstawowej, a może nawet przedszkolaki (niestety nigdy nie umiem ocenić na oko wieku dzieci; to ci bardziej uśmiechnięci). To takie szalenie oczywiste (zwłaszcza, jak się kiedyś odbyło praktykę muzealną i to nawet nie w jakimś dostojnym Narodowym tylko w Muzeum Ziemi Lubuskiej), że aż może wstyd pisać, ale cóż – właśnie w trakcie ucieczki przed tymi tabunami młodej krwi objawiła mi się nagle wielka sensowność całego przedsięwzięcia. Bo na początku oczywiście tłukły mi się po głowie różne mało elokwentne myśli w rodzaju „e-no-takie-to-tam” („piąta woda po kisielu” i tak dalej), bez sensu zupełnie, bo przecież nie należało spodziewać się Prado, co już wyżej zostało powiedziane. Tymczasem widok dzieciaków sprawił, że doszłam do takiego oto mało oryginalnego wniosku, że najdotkliwszą z luk, które powstały po zniknięciu Galerii Malarstwa Europejskiego lata temu, była właśnie luka edukacyjna. Spectrum prezentowanych prac jest teraz na tyle szerokie, że spokojnie można o wielu obszarach tej naszej historii sztuki na muzealnych korytarzach perorować. A już nie raz powiedziano, że do ilustrowania tendencji „typowych” najlepiej nadają się rzeczy drugoligowe. Tu - urozmaicone od czasu do czasu jakimś Zurbaranem. Albo Rottmayrem. Albo Elisabeth Vigée-Lebrun.
 
Willman też oczywiście jest, podobnie jak piętro niżej.

Muszę jeszcze odnotować spostrzeżenie koleżanki Eweliny, z którym się zgodzę. Gołąbkowy kolor ścian nie jest najlepszym wyborem. Nadal zresztą pachnie jeszcze farbą.
 
Całości wystawy nie ma co omawiać, nie czas i miejsce, można zresztą poczytać na stronie Muzeum albo najlepiej – pójść i zobaczyć. Co nas interesuje z perspektywy MAAA… Jakież tam mamy atrakcje dla miłośników wczesnych nowożytności i średniowieczności (chociaż w tym drugim przypadku odsyłamy oczywiście na parter do Henryka Probusa i jego nagrobkowych kolegów, oraz na pierwsze piętro do tych śląskich pięknych gotyckości, które szczęśliwie nie załapały się na wiekuistą wycieczkę do Muzeum Narodowego w Warszawie)?
 
Chwila dla italofila – jest Agnolo Bronzino (cytuję dialog: „Jakiś mało bronzinowski ten Bronzino…”, „Trochę jakby ten kolor taki pontormowski…”, „Już nawet bardziej del Sarto, ale Bronzino?” – no i proszę, są preteksty do florenckiego manieryzmu wzdłuż i wszerz), jest i trochę „starszyzny rodowej”, obok Agnola – Luca Signorelli (przepraszam, krąg tego artysty – normalna sytuacja w trakcie zwiedzania: „O Jezu, Holbein! A nie… Naśladowca”; tradycyjnie circle i follower jako słowa-klucze) albo Paolo Schiavo. Jak się rzekło – Cranachy dla amatorów sztuki zza Odry i Północy jako takiej. Dwaj moi faworyci z pierwszej sali: eksplozja koloru…

Żywa definicja "gorącej źółci", czyli największa kolorystyczna bomba ekspozycji: Św. Paweł z warsztatu Ambrosiusa Holbeina, ok. 1522.; fot. Mergia

… i eksplozja wszystkiego – detalu, epizodu, plus piękny pretekst do rozmów na polu „słowo i obraz”.

Przypowieść o Łazarzu i sceny z Historii Hioba z warsztatu Erharda Altdorfera, ok. 1522. Się dzieje!; fot. Mergia 
 
Są i tacy, z którymi po prostu nie idzie zerwać więzi...

Doktor Marcin we własnej osobie! Warsztatowy Cranach z ok. 1540; fot. Mergia

W dalszych pomieszczeniach czas przyspiesza i nowożytność dojrzewa. Zwłaszcza jeśli jesteście miłośnikami holenderskich Małych Mistrzów – nie będziecie rozczarowani ilością. Podobnie jak fani wszelkich klimatów animalistycznych. Zdjęcia najbardziej dosadnego w tej kategorii obiektu (Owca i baran, Philipp Peter Roos, ok. 1690) nie mam serca tutaj wstawiać (moja pozablogowa rubaszność odbiła się ostatnio już zbyt szerokim echem) mając na uwadze bardziej finezyjnie usposobione umysły czytających te słowa. Idźcie i zobaczcie.
 
Jan van Kessel st., Kazanie św. Antoniego do ryb, 1650-1660, fragm.. Ryby akurat poza kadrem, ale jest foka! fot. Mergia
 

Nie wypada nie dać chociaż fragmentu Ewy: uśmiechnięty wąż Cranacha Starszego, który normalnie bywał lepszym animalistą, ok. 1531; fot. Mergia

 
Dla najbardziej nieprzejednanych amatorów wieków wcześniejszych znajdą się pewne niespodzianki na gruncie XIX-wiecznego malarstwa niemieckiego, ot, orbita nazareńczyków
 
Edward Jacob von Steinle, Nawiedzenie, 1831; fot. Mergia.
 
 
… albo dość kuriozalna fantazja architektoniczna spod znaku „nie mogę się zdecydować, wakacje przed czy za Alpami?”.

Domenico Quaglio (niech nie zmyli was nazwisko - pan ten urodził się Monachium), Pejzaż z kościołem, ok. 1830; fot. Mergia
 
After-Ages pierwsza klasa.
 
Dla mnie w przypadku – jak to się natchnienie mówi – bezpośredniego obcowania z tak zwanym dziełem sztuki zwykle najważniejszy pozostaje detal. Generalnie mam dość umiarkowaną tęsknotę za oryginałami, nie zwykłam pędzić przez pół Europy celem ujrzenia ulubionych płócien, co jednak - przyznam bez bicia - miewało miejsce w przeszłości. Sporadycznie się zdarza, że stanięcie oko w oko z zamalowaną dechą albo płótnem owiewa mnie jakimś mistycyzmem a przynajmniej doniosłością. Nie mniej jednak, jak już tak sobie stoję, to lubię stanąć naprawdę blisko i wsadzać nos w krakelury i w zgrubienia farby. Bo tak, przyznaję, reprodukcja nie odda wszystkiego.

 
Leonardo da Pistoia, Madonna z Dzieciątkiem i szczygłem, 1505-1510 (fragm.). Ptaszynka niewielka... fot. Mergia


Leonardo da Pistoia, Madonna z Dzieciątkiem i szczygłem, 1505-1510 (fragm.); fot. Mergia


Niby spokojnie... (Albert Bouts, Pokuta św. Hieronima, ok. 1500, fragm.); fot. Mergia

... aż tu obok Sąd Ostateczny (Albert Bouts, Pokuta św. Hieronima, ok. 1500, fragm.); fot. Mergia
 
Złotowłosa. Luca Signorelli (krąg), Adoracja Ukrzyżowanego przez św. Hieronima i św. Marię Magdalenę, 1480-1490; fot. Mergia

Też byście panikowali. Jeden z wielu nęcących fragmentów Przypowieści o Łazarzu i scen z Historii Hioba z warsztatu Erharda Altdorfera, ok. 1522; fot. Mergia
 

Przypowieść o Łazarzu i sceny z Historii Hioba z warsztatu Erharda Altdorfera, ok. 1522, fragm.; fot. Mergia


Przypowieść o Łazarzu i sceny z Historii Hioba z warsztatu Erharda Altdorfera, ok. 1522, fragm.; fot. Mergia


Przypowieść o Łazarzu i sceny z Historii Hioba z warsztatu Erharda Altdorfera, ok. 1522, fragm.; fot. Mergia
 

Więc w ramach zachęcenia – idźcie i nosy wsadzajcie. Na zdrowie.
 
W zgodzie z porą roku - zimowość w najlepszym z możliwych wydań. Pieter Breughel Mł., Pejzaż zimowy z łyżwiarzami i pułapką na ptaki, koniec XVI w., fragm.; fot. Mergia
 
 
Pieter Breughel Mł., Pejzaż zimowy z łyżwiarzami i pułapką na ptaki, koniec XVI w., fragm.; fot. Mergia
 
 
Pieter Breughel Mł., Pejzaż zimowy z łyżwiarzami i pułapką na ptaki, koniec XVI w., fragm.; fot. Mergia
 
 
Pieter Breughel Mł., Pejzaż zimowy z łyżwiarzami i pułapką na ptaki, koniec XVI w., fragm.; fot. Mergia
 
Autoportet ze św. św. Piotrem i Pawłem pędzla Paolo Schiavo (1430-1440), których nie da się obejrzeć nie widząc jednocześnie swojego odbicia. A co.
 
A już niebawem - wątki krucjatowe, trochę płaszczy na zimę i Europa Jagellonica, tym razem z Narodowego w Warszawie. Do zobaczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz