niedziela, 24 marca 2013

Szmery-Bayer(n)y cz. 1: radości w Alte Pinakothek.

Drodzy miłośnicy średniowieczności i wczesnych nowożytniaków (nie mylić z nowożytnikami, choć i oni pewnie miewają swoich miłośników) – przywożę wam upolowaną właśnie zwierzynę rodem z wybitnie nie kojarzącej się z takimi klimatami metropolii, gdzie świeci kolorami Allianz Arena, gdzie grzmi dorocznie Oktoberfest i gdzie boski Leo – ale nie DiCaprio tylko von Klenze – dwieście lat temu roztoczył swoje portyki i kolumnady. Zwierzyna broniła się dzielnie: remontami, rusztowaniami, wejściami, których nie szło znaleźć, zesłaniem na mnie choroby i przez większą część czasu – deszczową pogodą. Ale oto jest. Mam nadzieję, że soczysta.
 
 
Tropieniem tych przyjemności zajmowałam się po godzinach pracowitej orki bynajmniej nie na ugorze, a na bujnej niwie instytucji w pewnych kręgach niemal już mitycznej, znanej jako Zentralinstitut für Kunstgeschichte, gdzie w dosłownym pocie czoła zbierałam materiały do cranachowej pracy o której bywała już mowa. Na szczęście w moim przypadku pozyskiwanie potrzebnych tekstów odbyło się w tempie lotu Szatana, więc jako-taki pozyskany czas można było spożytkować w sposób nieco bardziej urozmaicony, niż szamotanie się między Instytutem, hotelem i jakimś miejscem, gdzie dają jedzenie. Buszując wśród dobrodziejstw literatury bądź co bądź w przeważającej ilości o sztuce XVI wieku traktującej, nie można było nie myśleć o tym, że praktycznie przecznicę dalej stoi Stara Pinakoteka i przyjaźnie mruga do mnie okiem.

 
Biorąc pod uwagę to, jak bardzo w czasie zwiedzania tamtejszych zbiorów roznamiętniłam się w robieniu zdjęć – monachijskie rarytasy pozwalam sobie podzielić na dwie części i najpierw skupić się właśnie na zasobach tego dostojnego muzeum. Robię to zresztą kompletnie nie chronologicznie – odwiedziłam je w piątek, mając już za sobą czwartkowy krótki tour w terenie, z którego garść zdjęć i wrażeń mam zamiar pokazać w następnym poście. Jak już się kiedyś rzekło – w zderzaniu się z dziełami sztuki face to face zwykle najbardziej interesuje mnie możliwość wsadzenia nosa i oka w detal. Żeby nie przeładowywać bloga dodatkowymi zdjęciami – wszystkich zainteresowanych tym, jak prezentowane tu łupy prezentują się w całej swojej rozciągłości, odsyłam na stronę Pinakoteki: większość z nich powinno się tam znajdować.

 
Hasłem przewodnim mojej wizyty było pewne imię, zresztą – nie tylko wizyty w Alte Pinakothek, ale w Monachium w ogóle: w chwilach zwątpienia przedwyjazdowego (z cyklu: nie lubię podróży dalszych niż z Zielonej Góry do Warszawy, jestem chora, jest zima i w ogóle to mój niemiecki właśnie w tajemniczy sposób wyparował) motywowałam się właśnie między innymi tym, że jeśli sprawnie się uwinę, to może zdążę zajrzeć na pewne tajemnicze pierwsze piętro, gdzie czekać na mnie będzie pierwsza litera alfabetu.

 
A jak Albrecht.


Kto pomyślał w tym momencie o Dürerze ręka do góry. Powinnam właściwie napisać: dwa razy ‘a’. Albrechtem, dla którego wspięłabym się po tych niebosiężnych schodach nawet na klęczkach (och, Leo)…

Alte Pinakothek - wnętrze; fot. Mergia

był Albrecht Altdorfer. Powiem tak: ostatni raz taką silną zachciankę zobaczenia konkretnych obrazów konkretnego artysty, co wiąże się z pędzeniem do nich przez galeryjne korytarze niczym Speedy Gonzales w swoich najlepszych momentach, odczuwałam chyba we wczesnym liceum. No, już jakiś czas temu. To było to: sunąć pieszo i bez mapy przez kawałek Londynu (kawałek, ale powtarzam – bez mapy, na Boga, cóż za poświęcenie…) tylko po to, żeby 10 minut stać przed ‘Chrztem Chrystusa’ Piera della Francesca, po czym wyjść, właściwie wybiec, dokładnie po tych 10 minutach, bo i więcej czasu nie było. Oczywiście, ostatnio też zdarzało mi się jakiegoś konkretu zachcieć i nawet ten konkret odwiedzić, jednak wczoraj zupełnie i całkowicie przypomniałam sobie to odczucie sprzed kilku lat, kiedy tak po prostu coś się chce zobaczyć, bezsensownie, mocno i już. Jest w tym coś wręcz prymitywnego, w taki miły sposób, bo nie rozbija się to o wiedzę, tylko o zwykłe podobanie. Wczoraj chciałam zacząć z godnością, powoli i spokojnie, no ale skoro tylko wparadowałam do pierwszej sali, odwróciłam się i zobaczyłam, co zobaczyłam, to mi się ten zapomniany odruch wziął i odblokował, i tak biegałam między tymi Altdorferami z jednego pomieszczenia do drugiego jak istna wariatka.

Albrecht Altdorfer, Bitwa Aleksandra, 1529; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia

Pan pilnujący, swoją drogą sobowtór Alfreda Moliny, zaczynał mieć w oczach jakieś podejrzliwe błyski, chociaż pewnie widuje takich sfiksowanych osobników codziennie.

Albrecht Altdorfer, Zuzanna w kąpieli, 1526, fragm.; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia

Albrecht Altdorfer, Zuzanna w kąpieli, 1526, fragm.; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia

Albrecht Altdorfer, Zuzanna w kąpieli, 1526, fragm.; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia
 
Dlaczego Altdorfer? To pytanie trochę w stylu romansowego ‘co tym w nim widzisz’. Najchętniej postawiłabym sprawę tak: nie wiem co widzę, podoba mi się i już, i że w ogóle najbardziej na świecie lubię całą tą germańską bandę z pierwszej połowy XVI wieku (zwaną poufale Altdojczami), z czym już się kiedyś trochę zdradziłam. Na dzień dzisiejszy można to jeszcze powiedzieć tak (chociaż jutro mogę zmienić zdanie): mam wrażenie, że przy tej swojej nieopisanej barwności, precyzji, jakiejś prawie sennej baśniowości, kompletnej eksplozji detalu, dzieła pana o wdzięcznych inicjałach AA są czymś, czym – gdybym je wtedy znała – absolutnie zachwyciłabym się w dzieciństwie. I to mocniej pewnie niż teraz. Mam wrażenie, jakbym całe dzieciństwo ich szukała i dopiero po latach (z powrotem?) znalazła. Jakby było to bardziej wspomnienie ‘podobania się’ niż aktualne ‘się podobanie’. Są  te Aldorfery czasami takie małe (pilnuję się, żeby nie zdrabniać: „altdorferki”, „malusie” etc.), i jednocześnie takie wsysające do środka. Chyba tego mi teraz trzeba. Żeby detal i kolor co jakiś czas wyłączały i resetowały mi mózg.


Albrecht Altdorfer, Pejzaż naddunajski, po 1520, fragm.; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia


Albrecht Altdorfer, Narodziny Marii, ok. 1520, fragm.; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia
 
Zerwane więzi czyli najbardziej nieoczekiwane z nieoczekiwanych spotkań.


Nie napisałam, że ci, którzy pomyśleli o Dürerze kompletnie nie mieli racji, prawda? Gdybym ja wcześniej wiedziała… Dwa Albrechty wzięłyby się za bary. Skoro już jestem dzisiaj w tak wylewnym nastroju (mało snu, to pewnie to), powiem bez ogródek: jakim trzeba być kompletnym bałwanem, żeby jako oddanna fanka malarskich portretów, mająca tych swoich najbardziej ulubionych gąb pięć na krzyż, nie potrafić spamiętać, gdzie się te gęby znajdują? Z portretami sprawa wygląda tak oto: zbieram wybrane. Osobny folder – ciach – wrzucam obrazki. Nie muszą być rewelacją pod względem artystycznym (choć często są), model(-ka) nie musi, wręcz nawet nie powinien być ‘ładny’, tylko osobliwy, taki w typie ‘aktora charakterystycznego’. Albo jak panie z wybiegów – często bardziej dziwne niż urodziwe. Takie małe zboczenie, brak zboczenia też zboczenie, inni zbierają znaczki. Koronny przypadek: cesarz Maksymilian I, którego podobizn wypatruję naprawdę pasjami. To jest coś doskonałego. Najbardziej frapujący nos epoki.

Albrecht Dürer, Maksymilian I, 1519; Kunsthistorisches Museum, Wiedeń; źródło: wga.hu
 
Wczoraj pewien młody pan z innego obrazu Dürera przyprawił mnie o zawał, wisząc naprzeciwko stłoczonych w małym pomieszczeniu Altdorferów i atakując mnie, gdy tylko się od nich odwróciłam. Co ja myślałam, że gdzie się znajduje? Padł na mnie ten wzrok szaleńca i strasznie chciało mi się śmiać. Poczułam się, jakbym spotkała sąsiada zza płotu powiedzmy na targu w Bangladeszu albo wychowawczynię z podstawówki nad jeziorem Titicaca. Znacie Oswolta Krela? Faceta, który na pierwszy rzut oka wygląda normalnie, a za każdym następnym (ale tu konieczne są dobre reprodukcje) coraz bardziej podejrzanie?

Albrecht Dürer, Oswolt Krel, 1499, fragm.; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia

Oswolt, poza tym, że też obdarzony wielkim nochalem i ze śmieszną grzywką, wygląda w gruncie rzeczy jak ktoś, w czyim środku przetacza się właśnie huragan Katrina. Nie wiem, czy wygląda bardziej na wkurzonego, zdesperowanego, zirytowanego, rozgoryczonego, czy bardziej przecina wzrokiem czy nim ucieka, czy taki jest właśnie wściekło-zrozpaczony, strasznie mocno starając się jednak, by nie było po nim nic widać, a tu pech, bo widać wszystko – siedzi taki spięty i cały zaciśnięty? No i jeszcze ci ‘dzicy mężowie’ z tarczami herbowymi.   

No dobra - czynię całościowy wyjątek.
Albrecht Dürer, Oswolt Krel, 1499; Alte Pinakothek, Monachium; źródło: wga.hu
 
Ejże, zdecydujcie się Oswolcie. Na żywo te dziwne oczyska wydają się być jakby bardziej mętne i załzawione. Ten portret jest w pewien sposób niesamowicie płynny i za to właśnie go lubię. I jeszcze w tym wszystkim pytanie – zasługa to wyłącznie artysty, czy tego, że świetny portrecista trafił na ciekawego (żeby nie powiedzieć – ‘zniuansowanego’) modela?

 
Chłopcy z ferajny – dawnych Niemców ciąg dalszy.

 
Do przesławnego pomieszczenia z Oswoltem i kilkoma Altdroferami wracałam chyba z pięć czy sześć razy, więc reszta eskapady wypadła nieco chaotycznie. Zastana na miejscu ekipa spisała się jednak na medal, chociaż odwiedzałam ją mając chronologię w kompletnej pogardzie. No i tak też ferajnę prezentuję. Kogo tam nie było…

Lucas Cranach St., Kardynał Albrecht Brandenburski przed krucyfiksem,
lata 20-te XVI w., fragm.;
Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia
 
Znamienna mina ‘na smutnego karpia’: to musi być kolejny Albrecht. Przysięgam – to już ostatni. Dla miłośników Cranachów i klimatów około-Lutrowych – kardynał Albrecht, ten kardynał Albrecht. Albrecht Hohenzollern. Swoją drogą - w tym samym pomieszczeniu gościnnie użyczający swych rysów św. Erazmowi, na obrazie Grünewalda. Uwierzcie - tego człowieka spotyka się wszędzie.


Po drodze – ci, których imiona są nieznane, np. Mistrz Ołtarza św. Bartłomieja. Właściwie nie można wykluczyć – może też mu było Albrecht? Wesołe to jego opus magnum: absolutnie fenomenalna mina w pełni zasłuchanej św. Cecyli…

Mistrz Ołtarza św. Bartłomieja, Ołtarz św. Bartłomieja, ok. 1500-1510, fragm.;
Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia
 
… bardzo groźny św. Bartłomiej, który wygląda, jakby chciał ogolić brodę klęczącemu mnichowi…

Mistrz Ołtarza św. Bartłomieja, Ołtarz św. Bartłomieja, ok. 1500-1510, fragm.;
Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia
 
… wyjątkowo pękaty baranek (wyobraziłam sobie, że biedactwo wstało)…

Mistrz Ołtarza św. Bartłomieja, Ołtarz św. Bartłomieja, ok. 1500-1510, fragm.;
Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia
 
… i arcydzieło wśród zwierzów fantastycznych: smok spod stópek św. Małgorzaty.

Mistrz Ołtarza św. Bartłomieja, Ołtarz św. Bartłomieja, ok. 1500-1510, fragm.;
Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia
 
Idźmy dalej. Stefan Lochner i jego osobisty Wielki Błękit:

Stefan Lochner, Boże Narodzenie, 1445;Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia
 
Plus cała plejada obrazów historycznych z serii wykonanej dla Wilhelma IV Bawarskiego. Jeśli z czymś wam się to kojarzy, kojarzy się słusznie – jeden Altdorfer (Bitwa Aleksandra) też do tego zacnego grona należy.

Hans Schöpfer St., Historia Zuzanny, 1537, fragm.;
Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia

Hans Schöpfer St., Historia Zuzanny, 1537, fragm.;
Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia

Melchior Feselen, Historia Cloelii, 1529, fragm.; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia

Melchior Feselen, Historia Cloelii, 1529, fragm.; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia

W międzyczasie Hans Burgkmair okazywał się być na żywo trzysta razy bardziej porywającym niż na reprodukcjach, a ptaszęta śpiewały św. Janowi na Patmos.

Hans Burgkmair, Ołtarz św. Jana, 1518, fragm.;
Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia

Obok numerowano dzieci...
 
Numerki nad głowami.
Bernhard Strigel, Konrad Rehlinger St. z dziećmi, 1517, fragm. tabl. prawej;
Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia

… a piętro niżej Michael Pacher popisywał się chwytami perspektywicznymi.

Michael Pacher, Ołtarz Ojców Kościoła, ok. 1480, fragm.; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia
 
W tak dostojnym towarzystwie dbano rzecz jasna o wystawność ubioru.

Marx Reichlich, Ołtarz św. Jakuba i Stefana, 1506 fragm.; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia
 
Wśród wielkich ołtarzy – coś, co przy nich zdawało się być maleństwem, ale i tak okazało się jednym z odkryć dnia. Piękna, prawie monochromatyczna robota.

Gabriel Angler, Kalwaria, ok. 1440; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia

Gabriel Angler, Kalwaria, ok. 1440, fragm.; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia

Gabriel Angler, Kalwaria, ok. 1440, fragm.; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia
 
Przyszło się żegnać.

Michael Pacher, Ołtarz Ojców Kościoła, ok. 1480, fragm.; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia

Byłoby smutno, na szczęście z odsieczą przyszli

 
Niderlandczycy.


Mistrz Historii Józefa, Józef i żona Putyfara, ok. 1490-1500, fragm.;
Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia

Niestety - kopia Rogiera. Jedna z trzech współczesnych.
Naśladowca Rogiera van der Weyden, Św. Łukasz Malujący Madonnę, po 1484, fragm.;
Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia

Dokąd pędzicie, w cwal odziani?
Hans Memling, Siedem radości Marii, 1480, fragm,;
Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia

Te przejrzyste, świetliste krajobrazy!
Dirk Bouts, Ecce agnus dei, ok. 1462-1464, fragm.; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia

Uroda porcelanowej laleczki.
Jan Gossaert, zw. Mabuse, Danae, 1527, fragm.; Alte Pinakothek, Monachium;
fot. Mergia
 
Wśród nich jedna z kolejnych, nieoczekiwanych gwiazd wyprawy – Św. Krzysztof i popis kolorystyczny.

Ależ znakomitość!
Dirk Bouts, tzw. Perła Brabantu, ok. 1465, fragm,; Alte Pinakothek, Monachium;
fot. Mergia

Naprawdę. Ostrzegam miłośników. Można stracić głowę.

Naprawdę!
Joos van Cleve, Ołtarz Zaśnięcia Marii, 1520-1525, fragm.;
Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia
 
Do ziemi włoskiej.


W końcu trzeba było. Po tylu przygodach, które żeśmy w przeszłości razem przeszli – nie potrafię już wykrzesać dla poczciwych Italiano tyle entuzjazmu co kiedyś. Początkowo musiałam pewnie mieć minę jak ten oto (udany zresztą) św. Jan Chrzciciel:

Raffaellino del Garbo, Opłakiwanie Chrystusa, fragm.; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia

Włosi ostatecznie nie dawali za wygraną i też chcieli popisać się kolorami…

Masolino da Panicale, Madonna z Dzieciątkiem, ok. 1435; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia
 
quattrocento pokazywało się od mojej ulubionej, maksymalnie upraszczającej formy, prawie kubizującej i niemal nowoczesnej w posmaku strony (tu nawet z dodatkiem makabry)…

Fra Angelico, Uwolnienie Lizjasza od demonów, ok. 1440;Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia
 
… przy okazji rozciągając te swoje dziwnie puste, trochę surrealistyczne w nastroju pejzaże.


Piero di Cosimo, Mit Prometeusza, 1515; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia 
 

Żałuję tylko, że XV-wieczny portret reprezentowany był wyjątkowo mało licznie.

Malarz florencki, Portret młodego mężczyzny, b.d. (XV w.); Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia
 
Zaskoczenie – mimo że pod Rafaelem tłumy, tuż obok, przy Leonardzie… nikogo. Przypadek, albo zmienne sympatie tłumów? Niemal omijany, wciśnięty przy przejściu (w następnej sali – XVI-wieczni Wenecjanie). Przy okazji – jeden z gwoździ programu: ramy. Ramy!
 

Leonardo da Vinci, Madonna z goździkiem, 1478-1480.; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia
 
Antonello da Messina, Zwiastowanie, b.d.; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia

Antonello da Messina, Zwiastowanie, fragment ramy; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia


I na tym trzeba dziś skończyć. Bez dodatkowych komentarzy, na co – jeśli będzie potrzeba – przyjdzie pora przy okazji zdjęć z ‘sesji terenowej’. Nie mogę się powstrzymać i pozwolę sobie również na 2-3 skoki w stronę epok późniejszych.

Gabriel Angler, Kalwaria, ok. 1440, fragm.; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia

 A co. Czasem przecież wolno.


Któż się oprze takiemu spojrzeniu?
Peter Paul Rubens, Dwóch satyrów, 1618-1619 ; Alte Pinakothek, Monachium; fot. Mergia
 

poniedziałek, 4 marca 2013

Jak mozaiki to tylko od Dolce&Gabbana


Kilka dni temu, niczego nie podejrzewając, weszłam na jedną z tych stron internetowym, które zwykłam odwiedzać codziennie. Weszłam, zobaczyłam – i zamarłam. Cielęcym wzrokiem wpatrywałam się w ekran, dopóki nie zorientowałam się, że chyba właśnie ucieka mi tramwaj. Było to rano.

Jak prawdopodobnie można się zorientować po tonie moich dość już licznych, zawartych tu wypowiedzi na temat przemysłu tekstylnego: z oceną tak zwanego historyzmu w modzie współczesnej miewam pewne problemy, pomijając już nawet fakt, że największy z nich stanowi to, czy w ogóle wypada w tym kontekście posługiwać się starym, dobrym a przykurzonym terminem ‘historyzm’. I do czego konkretnie miałby się on odnosić? Czy tylko do krojów inspirowanych czasem minionym, do dodatków jak z muzealnej szafy? Czy printy mogą być ‘historyczne’, jeśli są oparte na mniej lub bardziej zasłużonych dziełach sztuki dawnej?

Istnieją kolekcje, w przypadku których określenie ‘historyczne’ narzuca się natychmiastowo, prawie bezwiednie i absolutnie nie odwołalnie. Nie mylić w tym przypadku 'historycznego' z 'epokowym'. Epokowy mógł być Yves Saint Laurent i jego le smoking w 1966. W ukutym na potrzeby dzisiejszej notki terminie ‘kolekcja historyczna’ zawiera się to, że kiedy patrzysz na wędrujące po wybiegu modelki, czujesz, jak wieje historią. I to tak, jakby się stało przy jakiejś wielkiej turbinie.

Kiedy zabrakło Alexandra McQueena, kiedy John Galliano popadł w niełaskę i kiedy Jean Paul Gaultier na razie definitywnie obstaje przy wskrzeszaniu ikon i subkultur minionego stulecia – ktoś musiał przecież zostać na placu historycznego (historyzmowego?) boju i dzielnie dzierżyć pałeczkę. Że Karl Lagerfeld sięgnął po Szkocję Stuartów w (przynajmniej części) ostatniej kolekcji Chanel Pre-Fall – to już wiele – fantastyczne i naprawdę interesujące wiele, ale chodzi mi po kościach, że raczej jednorazowe. Na szczęście są jeszcze Dolce&Gabbana, jakoś tak bynajmniej z powagą muzeów nie kojarzeni, a jak się zastanowić – zupełnie niesłusznie, bo obok ‘szumu morza na promenadzie w Portofino’ mogą się jeszcze kojarzyć z jedną z absolutnie w moim skromnym odczuciu najlepszych, historycznych kolekcji ostatniego dziesięciolecia: sławnym, napoleońskim popisem na jesień/zimę 2006/2007, co do którego do dzisiaj mam podejrzenia, że w sposób wielce wydatny wpłynął na początki mojego zainteresowania tamtą epoką.

W ostatnich sezonach (co by nie powiedzieć – latach) panowie Domenico Dolce and Stefano Gabbana stawiają na promocję dziedzictwa kulturowego swojej rodzimej Italii. Weźmy pod uwagę same kolekcje, ale także kampanie reklamowe, które poleca się zwłaszcza fanom klimatów weselnych a’la pierwsza część Ojca chrzestnego oraz pani Bellucci. Mijającej właśnie zimy mieliśmy do dyspozycji – oficjalnie rzecz ujmując – barok na Sycylii, luźno czerpany, umiejętnie dozowany i piękny, że zgroza i że głowa boli. Na tegoroczne lato skondensowali całą tradycję włosko-wczasową (jeśli istnieje coś takiego), w najbardziej południowym wydaniu, jak tylko się da, tak, że aż pachnie – no powiedzmy – pastą alla norma, żeby użyć pomidorów i bakłażana w jednym wyrażeniu. Było w tym trochę Afryki (wiadomo gdzie Sycylia leży), było sporo dziwacznego detalu oddającego najbardziej żywą, kolorową i radosną stronę Mediterraneo, a także – jakże by inaczej! – baśniowo-historyczne printy w klimacie zbrojnym. Dlatego zastanawiałam się, czy nie opisać tej kolekcji w całości, no ale nie zdążyłam, bo tymczasem nastały nowe pokazy – no i właśnie. Eksperci od umiejętnie dozowanych aluzji poszli na całego.
Siedząc na tej Sycylii, najpierw wśród tych czarnych koronek i barokowych kościołów, potem na tych straganach wśród bakłażanów, Stefano i Domenico najwyraźniej skręcili ku zabytkom z czasów, kiedy na tej wyspie żyło się luksusowo. Zanim bowiem italskim arbitrem estetyki przepychu został Gianni Versace – w Palermo i okolicy całkiem sporo kombinowano ze złotem.

Palermo, Palazzo dei Normanni, Cappella Palatina, XII w.

katedra w Cefalu, poł. XII w.

Roger II, Martorana, XII w.

Monreale, katedra, XII w.

Sala Króla Rogera, Palazzo dei Normanni w Palermo, XII w.


Wracając z Sycylii na Północ, duetowi D&G mogło się jeszcze po drodze przypomnieć, że błyszczeć lubiono także na Półwyspie. Właściwie całym. I właściwie to od dość dawna.
 
Znani i lubiani! Justynian...

... i Teodora wraz z orszakami. San Vitale w Rawennie, VI w.

absyda katedry w Torcello, XII w.
 
Najwyraźniej mając to wszystko przed oczami, postanowili ubrać modelki w mozaiki, a jakby blasku jeszcze nie było dość, przyozdobić je dodatkowo biżuterią, która na pierwszy rzut oka wygląda jak kawał dobrej rekonstrukcji. I dodać trochę tych mozaik na torebki. I jeszcze na buty. A co. Po czym spacyfikować to wszystko powściągliwym, czasem wręcz minimalistycznym krojem, linią A, dużą ilością szarości i sporą dawką lat 60-tych raczej-wczesnych, resztą tej czarnej koronki, co to została im z baroku, oraz królewskim szkarłatem. Ta-da!


Look 1, Dolce&Gabbana RTW A/W 2013/2014; źródło: vogue.co.uk


Look 3, Dolce&Gabbana RTW A/W 2013/2014; źródło: vogue.co.uk


Zobaczycie - za pół roku zdjęcie tej sukienki będzie wszędzie. /Look 5, Dolce&Gabbana RTW A/W 2013/2014; źródło: vogue.co.uk


Look 6, Dolce&Gabbana RTW A/W 2013/2014; źródło: vogue.co.uk


Look 11, Dolce&Gabbana RTW A/W 2013/2014; źródło: vogue.co.uk


Geometria i mozaiki. Da się? Da się!/ Look 12, Dolce&Gabbana RTW A/W 2013/2014; źródło: vogue.co.uk


Wersja biznesowa. Różnorodność propozycji jest powalająca. /Look 15, Dolce&Gabbana RTW A/W 2013/2014; źródło: vogue.co.uk


W części kolekcji jedynym akcentem historycznym pozostawała biżuteria. Przepraszam. Złotnictwo. /Look 17, Dolce&Gabbana RTW A/W 2013/2014; źródło: vogue.co.uk


Look 22, Dolce&Gabbana RTW A/W 2013/2014; źródło: vogue.co.uk


No i inspiracje zakonne! Nie takie ostatnimi czasy rzadkie. /Look 36, Dolce&Gabbana RTW A/W 2013/2014; źródło: vogue.co.uk


Look 67, Dolce&Gabbana RTW A/W 2013/2014; źródło: vogue.co.uk


Look 69, Dolce&Gabbana RTW A/W 2013/2014; źródło: vogue.co.uk


Jak odwrócony puchar. Bez stopy. /Look 72, Dolce&Gabbana RTW A/W 2013/2014; źródło: vogue.co.uk


Moja stylizacyjna fawotytka. Złoto i srebro. Na Kasi Struss zresztą. /Look 73, Dolce&Gabbana RTW A/W 2013/2014; źródło: vogue.co.uk


Look 75, Dolce&Gabbana RTW A/W 2013/2014; źródło: vogue.co.uk

 
A co będę ukrywać – kompletnie mnie zatkało. Dopiero po jakimś czasie zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy faktycznie należy tak się zachwycać czymś, co w gruncie rzeczy jest tylko kawałkiem dawnej sztuki przedrukowanym na dobrej gatunkowo tkaninie i okraszonym biżuterią, w której czasem więcej pasji starożytniczej niż inwencji. Nie potrafię się jednak powstrzymać. Ogromnie mi się nad tym cieszą oczy. Nie od dziś wiadomo, że straszna ze mnie sroka, ale czy takie cielęce zachwyty przy okazji nie dowodzą tego, że wieki temu wymyślone środki zachwycania, i to tego najpoważniejszego – przeznaczonego dla religii i dla władzy, polegające na sypaniu złotem i drogimi kamieniami – wciąż mogą srodze rąbnąć patrzącego po głowie?

Dolce&Gabbana RTW A/W 2013/2014; źródło: vogue.co.uk

Dolce&Gabbana RTW A/W 2013/2014; źródło: vogue.co.uk

Dolce&Gabbana RTW A/W 2013/2014; źródło: vogue.co.uk

Właśnie tak. Printy, ale i aplikacje. /Dolce&Gabbana RTW A/W 2013/2014; źródło: vogue.co.uk

Dolce&Gabbana RTW A/W 2013/2014; źródło: vogue.co.uk

Teodora na pewno by nosiła. / Dolce&Gabbana RTW A/W 2013/2014; źródło: vogue.co.uk

No i finał. Wyjście 'na raz', jak zwykle u D&G/ Look 1, Dolce&Gabbana RTW A/W 2013/2014; źródło: vogue.co.uk
 
„Tradycja rzecz święta” – jak to mawiano w jednej z reklam Biedronki. Mam nadzieję, że romans z różnymi italskimi tradycjami w przypadku Dolce&Gabbana się jeszcze nie skończył i z niecierpliwością czekam na to, co też jeszcze wymyślą. Ciągle marzy mi się jakaś naprawdę twórcza interpretacja szeroko rozumianego antyku, polegająca wreszcie na czym innym, niż na przywdziewaniu pań w lejące się, marszczone i spięte w charakterystycznych miejscach sukniska. Od późnego średniowiecza na szczęście mieliśmy McQueena, ale jeśli chodzi o XV czy XVI w., miłośnicy mody i historii w jednym chyba zasługują na coś ciekawszego niż bluzy z Botticellim, legginsy z Michałem Aniołem i – oczywiście – apaszki z Boschem. Pożyjemy, zobaczymy. Obserwujmy.