Madonna z k. św. Doroty we Wrocławiu (?), krąg Mistrza Lubińskich Figur, l. 90-te XV w.; fot. Mergia |
Wchodzimy do mrocznej sali na drugim piętrze wrocławskiego Muzeum Narodowego. Jesteśmy okrążeni przez kilkanaście stojących w regularnych odstępach, podświetlonych rzeźb. Dookoła egipskie ciemności (wybaczcie, nie powołam się na "mroki średniowiecza"). I kilkanaście par oczu wpatrzonych we wchodzących turystów. Wyglądają trochę jak przybysze z innej planety. Albo przynajmniej z zaświatów. Rzeźby, nie turyści. Dookoła wszystko w tonacji ciemnej czerwieni. Dostojnie. Godnie. Myślę sobie: tylko tyle? Wystawka ci to nieduża.
Jak to w ogóle z tymi rzeźbami było? Co one w dalekim Lublinie na co dzień robią? Cytuję za stroną MNWr:
W czasie II wojny światowej Katolicki Uniwersytet Lubelski całkowicie
utracił własne zbiory muzealne. Po zakończeniu działań wojennych władze
uniwersyteckie podjęły trud stworzenia ich na nowo. Inicjatorem tych
działań był ks. rektor Józef Iwanicki, który w 1956 r. skierował list do
biskupów diecezjalnych z apelem o wytypowanie z podległych im muzeów
sztuki sakralnej obiektów dla KUL. Do apelu pozytywnie ustosunkowała się
jedynie Kuria Arcybiskupia we Wrocławiu. Z wrocławskich zbiorów
ofiarowano ogółem 26 eksponatów, w tym 14 przykładów śląskiej plastyki
XV-XVI w.
Taka szczodrość.
Dzięki darowiźnie z Wrocławia zbiory muzealne
KUL mogą poszczycić się dziś największą kolekcją średniowiecznej
plastyki śląskiej na wschód od Wisły – wyjaśnia dr Krzysztof Przylicki, kurator zbiorów muzealnych KUL. Ten
liczący 14 obiektów zbiór pod względem artystycznym stanowi ewenement.
Znalazły się w nim bowiem dzieła czołowych warsztatów śląskich późnego
średniowiecza. Prezentowana obecnie wystawa stanowi zwieńczenie projektu
badawczego prowadzonego w latach 2011-2012 w Instytucie Historii Sztuki
KUL, którego celem było rozpoznanie atrybucji oraz miejsc pierwotnego
przechowywania rzeźb. Na skutek zawirowań wojennych większość z nich
utraciła bowiem swoją tożsamość, stając się zupełnie anonimowymi
przykładami średniowiecznej sztuki śląskiej.
Dodajmy, że owe dzieła "czołowych warsztatów śląskich późnego średniowiecza" prezentowane na wystawie policzyć można na palcach jednej ręki. Robią za to wrażenie, ale o tym niżej. Dominuje jednak odczucie, że przeważa tu jakaś trzecia, czwarta liga. Co nie znaczy, że obywa się w tym przypadku bez atrakcji. Same efekty prac wykonanych w ramach wspomnianego projektu badawczego faktycznie wydają się być cenne. Każdej rzeźbie towarzyszy zresztą tablica z dokładną metryczką, opisem, często również omówieniem prac konserwatorskich, które same w sobie stanowią jeden z najcenniejszych rezultatów działań wykonawców projektu. Wszystkie informacje podane są - niestety - tylko w języku polskim. To już nie pierwszy raz kiedy narzekam na takie zwyczaje panujące w Narodowym. No cóż, akurat tym razem cieszę się, że nie jestem niemieckim turystą.
Tyle, jeśli chodzi o powagę.
Teraz rozrywka.
Wystawa, choć stosunkowo skromna i w sumie niepozorna, dostarczyła mi wielorakich radości, uciech i wzruszeń, często nie do końca serio. Nic na to nie poradzę. Na szczęście wiem, że nie jestem w tym odosobniona. Niestety, niestety: patrząc na tak zwane Dzieło, zanim na jego widok zacznę mruczeć do siebie ze znawstwem "mmm... tak... zaiste: sposób łamania szat jest tak charakterystyczny dla takiej-a-takiej dekady, a wygięcie brwi świętej po prawej nieodparcie przywodzi mi na myśl prace warsztatu Mistrza o Trudnym Do Zapamiętania Sztucznym Pseudonimie...", jest najpierw skrupulatnie taksowane przeze mnie pod kątem "co my tu mamy zabawnego". Chyba że od razu - tym razem mówię to bez ironii - rzeczone dzieło mnie kompletnie obezwładni, powali i zawłaszczy. Co na tej wystawie też się zdarzyło. Ale, jak już się rzekło, dominowało wrażenie nieoczekiwanego zjawienia się w gronie kosmitów: niewiast o wybałuszonych oczach i czołach wypukłych niczym u piesków ras miniaturowych (typu chihuahua), dzieci o złowrogich obliczach i głowach w kształcie jabłka, oraz całkiem wyględnych i proporcjonalnych mężczyzn, którzy niestety schowali się za ornamentem. Jak to czasem fajnie pooglądać dzieła niższej klasy!
Madonna z Goworowic (fragm. retabulum z Rudna), ok. 1470-80; fot. Mergia |
Takie cuda! Ale było też na czym oko zawiesić. Fragment ołtarza z Kliczkowa, pokazany przeze mnie już w poprzednim poście, po konserwacji wygląda jak nowy i reprezentuje oczywiście Klasę Bardzo Dobrą. Polecam waszej uwadze wspomnianych wyżej, skrytych za ornamentem męskich członków Świętej Rodziny, którym nijak nie udało się zrobić dobrego zdjęcia. Jest to przynajmniej powód, żeby pójść i zobaczyć ich osobiście.
szafa retabulum św. Rodziny w Kliczkowa; pracownia śląska pod wpływem Mistrza Ołtarza z Gościszowic, ok. 1520, fot. Mergia |
szafa retabulum św. Rodziny w Kliczkowa; pracownia śląska pod wpływem Mistrza Ołtarza z Gościszowic, ok. 1520, fot. Mergia |
Jeśli chodzi o konserwację, wstrząsający przypadek stanowi ta oto urocza, malutka św. Barbara:
św. Barbara, Śląsk, 3 ćw. XV w.; fot. Mergia |
która przed zabiegami, jakimi poddano ją w roku 2014, była zachowana w dobrym stanie, żaden tam brak głowy czy ręki, wieża nawet cała, calusieńka - tylko, na Boga! - kto ją tak wymalował?! Kto jej zrobił te oczy?!
św. Barbara, stan przed konserwacją w roku 2014; fot. Mergia |
Może trochę przesadziłam, pisząc o kosmitach? Jak widać na razie proporcje między gargamelami a rzeźbami dobrymi/przyzwoitymi są całkiem wyrównane. Spodobała mi się ta nieduża Madonna, a zwłaszcza wyjątkowo wdzięczne, misternie uczesane Dzieciątko:
Madonna z Kliczkowa, Śląsk, ok. 1480; fot. Mergia |
Madonna z Kliczkowa, Śląsk, ok. 1480; fot. Mergia |
... trzy metry dalej i pięć sekund później padłam jednak na zawał, kiedy zaatakowały mnie stwory z Gałowa. Nomen-omen, gały dosłownie z oczodołów wypadają:
św. Katarzyna, Madonna z Dzieciątkiem i św. Barbara, fragm. ołtarza z Gałowa, ok. 1460-70; fot. Mergia |
To jest ten moment w którym człowiek, mimo całej swojej wyrozumiałości dla dawnych rzemieślników, ma nadzieję, że wyjątkowo uzdolnionemu twórcy powyższych widziadeł potrącono jednak coś z wynagrodzenia, motywując to np. tym, że wyglądające na bezzębne oblicza świętych i Marii będą rozpraszać wiernych w trakcie nabożeństwa. Mnie by rozpraszały. A na widok tego Dzieciątka bym po prostu zwiewała.
Uf, na szczęście obok czekała Ona. Najpiękniejsza, bez dwóch zdań. Na tej wystawie na pewno. Piękna, fotogeniczna, wspaniałe włosy, magnetyczne spojrzenie, wysoka i smukła. Wczoraj w jednej z wrocławskich galerii handlowych natknęłam się na casting dla modelek. Mogli ja też zaprosić. Z reguły jest tak, że jak coś ma metkę "Jacob Beinhart & warsztat" to nie może być złe. Twórcy ołtarza z Gałowa - patrzcie i uczcie się, jak to się robi:
tzw. Złota Katarzyna z Katternecke we Wrocławiu, pracownia Jacoba Beinharta, pocz. XVI w.; fot. Mergia |
tzw. Złota Katarzyna z Katternecke we Wrocławiu, pracownia Jacoba Beinharta, pocz. XVI w.; fot. Mergia |
Powołam się znów na oficjalne informacje udostępnione przez MNWr:
Najcenniejszą rzeźbą w uniwersyteckiej kolekcji jest drewniana figura
św. Katarzyny Aleksandryjskiej, łączona z wrocławskim warsztatem Jacoba
Beinharta (czynnego na Śląsku na przełomie XV i XVI w.). Do 1833 r.
ustawiona była w niszy narożnej kamienicy stojącej u zbiegu ulic św.
Katarzyny i Szerokiej (ob. Purkyniego). Mieszcząca się tam karczma „Pod
Złotą Katarzyną” swą nazwę zawdzięczała właśnie kolorowi jej szat. Gdy w
1864 r. rzeźba stała się własnością Georgine Hoeptner, została
odnowiona „w stylu średniowiecznym, przy użyciu farb matowych”, po czym
wyeksponowana w firmowym sklepie ze srebrami produkowanymi w rodzinnym
zakładzie J. Hoeptner & Comp. W 1898 r. Hoeptnerowie przekazali
zabytek do zbiorów wrocławskiego Muzeum Archidiecezjalnego.
Jak piękna Kasieńka wyglądała po "użyciu farb matowych" możecie zobaczyć tutaj. A ja tymczasem ponapawam się jeszcze trochę. Koniecznie pójdźcie osobiście się z nią przywitać!
tzw. Złota Katarzyna z Katternecke we Wrocławiu, pracownia Jacoba Beinharta, pocz. XVI w.; fot. Mergia |
I gdyby uroda Katarzyny was oślepiła, nie martwcie się - zaraz zejdziecie na ziemię, gdzie powitają was - tak pieszczotliwie przez nas nazwane - "kartofelki" (może nie piękne, ale jakieś takie z lica życzliwe, sympatyczne i dobroduszne):
Madonna z Dzieciątkiem, Śląsk, ok. 1500; fot. Mergia |
Te dołeczki w policzkach!
Reasumując - czy warto?
Umiarkowanym amatorom rzeźby późnogotyckiej zalecałabym obejrzenie wystawy podczas Nocy Muzeów. Dlaczego? Bo będzie za darmo. Miłośnicy i historycy sztuki niech się wybiorą, obejrzą, przetrawią, poczytają i przyswoją te wszystkie nowe proweniencje, atrybucje i datowania. A potem - do jakiejś karczmy, ku pamięci tej, nad którą stała Piękna Katarzyna, ażeby kufel wychylić ku czci wszystkich pięknych dam, dawnych i obecnych.
W końcu mamy maj!
Madonna z Dzieciątkiem, Śląsk, ok. 1500; fot. Mergia |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz