piątek, 24 sierpnia 2012

Krzyżowo-żebrowe zamiast sufitu, czyli zmień kościół w mieszkanie.


Dziś krótko i tylko sygnalizując problem. Ale za to jaki.

No cóż, niewiele jest rzeczy skuteczniej wskrzeszających nadgniłe tkanki sprzed stuleci jak rewitalizacja zabytków. Operacja na otwartym, martwym sercu, że tak się wyrażę.

Zamki na hotele, pojedyncze wnętrza na przestrzenie galeryjne, baszty na sklepy dla plastyków (pozdrawiam, Zielona Góra), takie tam. W sumie w przypadku architektury świeckiej nie ma większych problemów ze znalezieniem nowych zastosowań. Gorzej z sakralną. Tu już ręce bezwładnie opadają.

Holenderska pracownia ZECC być może zatem porwała się z motyką na słońce. Ale skoro w dzisiejszych czasach mieszkać już można w obiekcie zabytkowym właściwie dowolnego typu, przy czym fabryki są tutaj tylko wierzchołkiem góry lodowej (weźmy pod uwagę jeszcze te wszystkie byłe stajnie, spichlerze, młyny i silosy – słowem: zabudowania gospodarcze trzymają się mocno) – to dlaczego by nie w kościele?

Na początek należy się pewne wyjaśnienie. Mamy tu do czynienia z podwójnym wskrzeszeniem średniowiecza, tym współczesnym rzecz jasna, ale i tym dziewiętnastowiecznym, bowiem obiekt, który ZECC postanowiło przerobić na mieszkanie jest budowlą neogotycką. Postanowiłam go mimo to uwzględnić. Ta podwójność jest może nawet podwójnie zajmująca. A estetyczny wyraz średniowieczności zmiksowanej ze współczesnym wzornictwem pozostaje nie mniej rzucający się w oczy, niż mogłoby to mieć miejsce powiedzmy w przypadku przerabiania ruin Cluny na apartamentowiec z podziemnym parkingiem.

Pora przedstawić bohatera dzisiejszego posta. Kościół św. Jakuba w Utrechcie zbudowano w 1870 roku w ciągu zaledwie siedmiu miesięcy. Architekt Gerard Gerritsen uwijał się jak w ukropie. Pierwotnie budowla była wyposażona w dostawioną od zachodu wieżę. Fundamenty okazały się jednak zbyt mało wytrzymałe (co nagle to po diable, panie Gerritsen?) i ostatecznie rozebrano ją w 1889 roku. W XX wieku św. Jakuba dopadła dość powszechna choroba kościołów zachodniej Europy. Opustoszał. W latach poprzedzających budowę pełnił rolę obiektu konferencyjnego i przestrzeni wystawienniczej w której prezentowano antyki. Czasami urządzano w nim kameralne koncerty. Cóż – najwyraźniej nie radził sobie tak znowu źle. Nie mniej jednak postanowiono przyodziać go w nowe szaty. Nowa aranżacja wnętrza dokonała się w latach. 2007-2009.
 
 
Nawa czyli salon; źródło: viahouse.com.
 
Salon/nawa na bis; źródło: viahouse.com.
 
Kącik jadalny w ex-prezbiterium; źródło: zecc.nl.
 
Kuchnia z jadalnią; źródło: viahouse.com.
Tak. Mieszkanie jest piętrowe; źródło: viahouse.com.
Jedna z trzech łazienek; źródło: viahouse.com.

Zdjęcia mówią same za siebie. Białe ściany nadały wnętrzu niemal nowoczesny wyraz. Cała „dawność”, pomijając zachowane detale architektoniczne, została zresztą zasygnalizowana bardzo subtelnie. Chociaż proszę zwrócić uwagę na formę ław w kąciku jadalnym. W prezbiterium. No to ci dopiero przewrotność.

Najciekawsze jest to, że wszystkie prace dotyczyły wyłącznie wnętrza. Z zewnątrz kościół pozostał praktycznie nietknięty. Kontrast jest bezcenny.
 
Od strony prezbiterium, czyli na tyłach hacjendy; źródło: viahouse.com.
 
Parcela 670 m2. Całkowita przestrzeń użytkowa – 475 m2. Dwa ogródki, mniejszy z przodu. Kuchnia wyposażona. Salon, dwa pokoje „do pracy”, dwie sypialnie z łazienkami, jedna łazienka dodatkowa. Na terenie posesji nie było wcześniej cmentarza.

Wysokość nawy – 14 metrów.

No i co sądzicie?

Moim zdaniem – obiekt ogromnie ciekawy. Bardziej przez kontekst niż przez artystyczny wyraz, chociaż ten także zdaje egzamin. Oporów natury „czy wypada” nie mam. Jest to pewne koło ratunkowe. Pytanie tylko – czy byłabym skłonna w takiej hybrydzie zamieszkać? Projektanci podkreślają, że wszystko zostało dostosowane „do ludzkiej skali”. Czyżby? W otwierającym się nad moją kanapą sklepieniu jest jednak coś jeśli nie przerażającego, to na pewno niepokojącego. Jeść kolację, podczas gdy nade mną z dziesięć metrów powietrza i dopiero zworniki. Być może przy bezpośrednim oglądzie odczucia byłyby zupełnie inne. Na sucho mam jednak wątpliwości co do tej ludzkiej skali. Z drugiej strony jako miłośniczka modernistycznych willi, którym przecież złośliwi zarzucają czasem właśnie "nieludzkość", może powinnam wykazać większe zrozumienie. Cóż. W Internecie ciągle zalega prezentacja obiektu (polecam zajrzeć), który przynajmniej w 2010 roku był jeszcze na sprzedaż. Może nadal jest. Cenę można sobie tam zobaczyć. Jeśli nadal stoi pusty (o ironio!) to… Właściwie jakoś mnie to nie dziwi. Czyli: tędy droga - ale tylko na papierze?

W Polsce plaga opustoszałych kościołów na razie nam nie grozi, więc pewnie nie ma sensu dywagować nad tym, czy domy Boże przerabiane na domy prywatne przyjęłyby się nad Wisłą. Może pikietowano by na placu budowy. Może.

Na szczęście zamki-hotele mają się u nas jak najlepiej.

 

1 komentarz:

  1. Genialne!!! Nie chciałabym mieszkać, ale wrażenie robi ogromne!

    OdpowiedzUsuń