Dziś krótko i tylko sygnalizując
problem. Ale za to jaki.
No cóż, niewiele jest rzeczy
skuteczniej wskrzeszających nadgniłe tkanki sprzed stuleci jak rewitalizacja
zabytków. Operacja na otwartym, martwym sercu, że tak się wyrażę.
Zamki na hotele, pojedyncze
wnętrza na przestrzenie galeryjne, baszty na sklepy dla plastyków (pozdrawiam,
Zielona Góra), takie tam. W sumie w przypadku architektury świeckiej nie ma
większych problemów ze znalezieniem nowych zastosowań. Gorzej z sakralną. Tu
już ręce bezwładnie opadają.
Holenderska pracownia ZECC być
może zatem porwała się z motyką na słońce. Ale skoro w dzisiejszych czasach
mieszkać już można w obiekcie zabytkowym właściwie dowolnego typu,
przy czym fabryki są tutaj tylko wierzchołkiem góry lodowej (weźmy pod uwagę jeszcze te
wszystkie byłe stajnie, spichlerze, młyny i silosy – słowem: zabudowania
gospodarcze trzymają się mocno) – to dlaczego by nie w kościele?
Na początek należy się pewne
wyjaśnienie. Mamy tu do czynienia z podwójnym wskrzeszeniem średniowiecza, tym
współczesnym rzecz jasna, ale i tym dziewiętnastowiecznym, bowiem obiekt, który
ZECC postanowiło przerobić na mieszkanie jest budowlą neogotycką. Postanowiłam
go mimo to uwzględnić. Ta podwójność jest może nawet podwójnie zajmująca. A
estetyczny wyraz średniowieczności zmiksowanej ze współczesnym wzornictwem
pozostaje nie mniej rzucający się w oczy, niż mogłoby to mieć miejsce powiedzmy
w przypadku przerabiania ruin Cluny na apartamentowiec z podziemnym parkingiem.
Pora przedstawić bohatera dzisiejszego posta. Kościół św. Jakuba w Utrechcie zbudowano w 1870 roku w ciągu zaledwie
siedmiu miesięcy. Architekt Gerard Gerritsen uwijał się jak w ukropie.
Pierwotnie budowla była wyposażona w dostawioną od zachodu wieżę. Fundamenty
okazały się jednak zbyt mało wytrzymałe (co nagle to po diable, panie
Gerritsen?) i ostatecznie rozebrano ją w 1889 roku. W XX wieku św. Jakuba
dopadła dość powszechna choroba kościołów zachodniej Europy. Opustoszał. W
latach poprzedzających budowę pełnił rolę obiektu konferencyjnego i przestrzeni wystawienniczej w której
prezentowano antyki. Czasami urządzano w nim kameralne
koncerty. Cóż – najwyraźniej nie radził sobie tak znowu źle. Nie mniej jednak
postanowiono przyodziać go w nowe szaty. Nowa aranżacja wnętrza dokonała się w latach. 2007-2009.
Nawa czyli salon; źródło: viahouse.com. |
Salon/nawa na bis; źródło: viahouse.com. |
Kącik jadalny w ex-prezbiterium; źródło: zecc.nl. |
Kuchnia z jadalnią; źródło: viahouse.com. |
Tak. Mieszkanie jest piętrowe; źródło: viahouse.com. |
Jedna z trzech łazienek; źródło: viahouse.com. |
Zdjęcia mówią same za siebie.
Białe ściany nadały wnętrzu niemal nowoczesny wyraz. Cała „dawność”, pomijając
zachowane detale architektoniczne, została zresztą zasygnalizowana bardzo
subtelnie. Chociaż proszę zwrócić uwagę na formę ław w kąciku jadalnym. W
prezbiterium. No to ci dopiero przewrotność.
Najciekawsze jest to, że
wszystkie prace dotyczyły wyłącznie wnętrza. Z zewnątrz kościół pozostał
praktycznie nietknięty. Kontrast jest bezcenny.
Od strony prezbiterium, czyli na tyłach hacjendy; źródło: viahouse.com. |
Parcela 670 m2.
Całkowita przestrzeń użytkowa – 475 m2. Dwa ogródki, mniejszy z
przodu. Kuchnia wyposażona. Salon, dwa pokoje „do pracy”, dwie sypialnie z
łazienkami, jedna łazienka dodatkowa. Na terenie posesji nie było wcześniej
cmentarza.
Wysokość nawy – 14 metrów.
No i co sądzicie?
Moim zdaniem – obiekt ogromnie
ciekawy. Bardziej przez kontekst niż przez artystyczny wyraz, chociaż ten także
zdaje egzamin. Oporów natury „czy wypada” nie mam. Jest to pewne koło
ratunkowe. Pytanie tylko – czy byłabym skłonna w takiej hybrydzie zamieszkać?
Projektanci podkreślają, że wszystko zostało dostosowane „do ludzkiej skali”.
Czyżby? W otwierającym się nad moją kanapą sklepieniu jest jednak coś jeśli nie
przerażającego, to na pewno niepokojącego. Jeść kolację, podczas gdy nade mną z
dziesięć metrów powietrza i dopiero zworniki. Być może przy bezpośrednim
oglądzie odczucia byłyby zupełnie inne. Na sucho mam jednak wątpliwości co do
tej ludzkiej skali. Z drugiej strony jako miłośniczka modernistycznych willi, którym przecież złośliwi zarzucają czasem właśnie "nieludzkość", może powinnam wykazać większe zrozumienie. Cóż. W Internecie ciągle zalega prezentacja obiektu (polecam zajrzeć), który
przynajmniej w 2010 roku był jeszcze na sprzedaż. Może nadal jest. Cenę można
sobie tam zobaczyć. Jeśli nadal stoi pusty (o ironio!) to… Właściwie jakoś mnie
to nie dziwi. Czyli: tędy droga - ale tylko na papierze?
W Polsce plaga opustoszałych
kościołów na razie nam nie grozi, więc pewnie nie ma sensu dywagować nad tym,
czy domy Boże przerabiane na domy prywatne przyjęłyby się nad Wisłą. Może
pikietowano by na placu budowy. Może.
Na szczęście zamki-hotele mają
się u nas jak najlepiej.
Genialne!!! Nie chciałabym mieszkać, ale wrażenie robi ogromne!
OdpowiedzUsuń