poniedziałek, 21 stycznia 2013

Nie tylko Bosch - okładek płytowych galeria przypadkowa.


Jak w tytule.

Sezon obecnie blogowym elaboratom bynajmniej nie sprzyja, jeszcze nie zaczęłam się egzaminować, a już od co najmniej miesiąca mam ciągłe poczucie stanu podwyższonego ryzyka. Dlatego zamiast opróżniać nagromadzony zasób słów i tematów (a są takie co czekają jeszcze od czasów fazy koncepcyjnej MAAA) – opróżniam nagromadzony na dysku zasób wizualny. A przynajmniej fragmentarycznie.

Zresztą – wątek okładek płytowych swego czasu zdążył już tutaj mignąć i było jasne, że prędko powróci.

Na wszystkie prezentowane tu graficzne cuda i koszmarki natknęłam się w ramach wyłącznie muzycznych poszukiwań, czasami miało to miejsce kilka lat temu, czasami – w ubiegłych tygodniach. W każdym razie nigdy nie podjęłam próby przeczesywania monstrualnie wielkiego materiału okładkowego pod kątem łowienia średniowieczności. Dlatego te kilka sztuk, które dzisiaj prezentuję jako zbiór, stanowi istny groch z kapustą, ale może to właśnie przyczynia się do uchwycenia – jak to mówią – ‘szerokiego spectrum problemu’.

Oczywiście nie muszę dodawać, że celowo nie uwzględniłam gagatków w rodzaju sceny neo-medieval i okolicznej, ani tych rewirów okładki „metalowej”, gdzie stosuje się z upodobaniem gotycką czcionkę i inne tego rodzaju chwyty. Im bardziej to średniowiecze (albo wczesne nowożytniaki) przypadkowe (czyt. wizualnie samodzielne) – tym lepiej. Chociaż przypadkowość zachodząca na linii muzyka zawarta na płycie – okładka płyty jest zazwyczaj złudna.

Raz, dwa, trzy – do dzieła.

Po pierwsze – mistrz printów (co już wielokrotnie tu podkreślano), ale i okładek także (vide Aion Dead Can Dance), miłościwie nam panujący Hieronim Bosch ma konkurencję.

Fleet Foxes, Fleet Foxes (2008)

Pieter Bruegel, Przysłowia holenderskie, 1559, Staatliche Museen, Berlin

 To Pieter Brueghel St., proszę państwa.

Pearls Before Swine, Balaklava (1968)
Black Sabbath, Greatest Hits (1986)
O okładkach Trylogii husyckiej Sapkowskiego przypominam w tym miejscu mimochodem.

Szerzą się te Bruegle obficie. Do znudzenia? Z dzisiejszej perspektywy może już tak. Nic bardziej nęcącego, niż podzielić się tymi smaczkami wszechogarniającego zniszczenia albo i szaleństwa, albo i po prostu rozbieganej ludzkiej ciżby, dużo łapiącego oko szczegółu... Biorąc pod uwagę jak niedaleko pada tu jabłko od jabłoni, a Bruegel od Boscha – trzeba chyba traktować boschyzmy i breuglizmy łącznie. Szerszy trend i jaki trwały. Okładka płyty Pearls Before Swine to przecież dopiero pamiętny rok ów 1968, zatem pradzieje trendu. Swoją drogą – wiedzieliście, że w latach szkolnych Jim Morrison popełnił był obszerną pracę na temat nie kogo innego, jak Boscha? Bodajże dowodził w niej powiązań malarza z adamitami (źródło, w którym to swego czasu wyczytałam nijak tego nie precyzowało). No cóż…

Wracając do pradziejów. Jeśli chodzi o czeluście lat 60-tych i 70-tych minionego stulecia, order za wierność sztuce interesujących nas tu wieków bezapelacyjnie przyznałabym Pearls Before Swine właśnie. Popatrzcie tylko (naturalnie jest i Bosch):

Pearls Before Swine, One Nation Underground (1967)

Pearls Before Swine, These Things Too (1969)

Pearls Before Swine, The Use of Ashes (1970)

Później pojawili się prerafaelici, Waterhouse we wspominkowym box-ie w 2002 r. (Jewels Were the Stars), a znacznie wcześniej Millais. Biorąc pod uwagę stopień średniowiecznego miłośnictwa zakorzenionego w Bractwie Prerafaelitów i wśród jego kontynuatorów – pozwalam sobie okaz z Ofelią tutaj włączyć.

Pearls Before Swine, ... beautiful lies you could live in (1971)

A jakby komuś jednak jeszcze Boscha było mało, chociaż nie wierzę, to proponuję jeszcze wczesnych Deep Purple, z niebezpiecznie nieodległego czasu w stosunku do One Nation Underground. Niczego nie sugeruję.

Deep Purple, Deep Purple (1969)

Z podobnych lat pochodzą jeszcze rozliczne michałki.


Nigdy nie przestanie mnie bawić grupa Elizabeth i to oto arcydzieło:

Elizabeth, Elizabeth (1968)
Oj, ktoś tu lubił florentczyków. Jest i Botticelli, jest Ghirlandaio… I te „portrety profilowe” członków grupy, w jednym, grzecznym szeregu! No, panowie, profile profilami, ale trochę jednak wam zbrakło do dumnych oblicz przedstawicieli italskich szlacheckich rodów. Że już o cezarach nie wspomnę.

Ach ta stylizacja, przerzucanie pomostów przeszłość-przyszłość…

King Crimson, Lizard (1970)

No tak, to Lizard King Crimson. Okładka rodem ze skryptorium. Trudno znaleźć słowo, które w pełni oddaje mój stosunek do tejże okładki. Chyba po prostu ona mnie cieszy.

Dla miłośników klimatów bardzo wczesnych – wiek VI, fibula w kształcie orła i The Growing Concern.

The Growing Concern, The Growing Concern (1968)


fibula w kształcie orła, VI w. n.e., Walters Art Museum

Można się też po prostu sfotografować pod zabytkiem. Przypomnijmy Donovana…

Donovan, Wear Your Love Like Heaven (1966)

… i przedstawmy The Goundhogs. Historyzujących tu na całego, w dwie różne strony.

The Groundhogs, Blues Obituary (1969)
 
Niektórych do inspiracji czasem minionym skłaniać może… własna nazwa.

Renaissance, Novella (1977)

No a na koniec, coś czasowo nam bliższego, co bardzo przypadło mi do gustu – Hala Strana, granie psychodelizująco-bałkanizujące i upodobanie do dawnej kartografii.

Hala Strana, Fielding (2003)
Hala Strana, Have the Gambrel (2007)

I tyle pierwszej porcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz