poniedziałek, 4 lutego 2013

Wystawienniczy hit sezonu? "Europa Jagellonica" w słowach i zdjęciach kilku.

Post ten obiecałam jakiś czas temu i słowa dotrzymuję, mimo że z przyczyn ode mnie niezależnych nie udało mi się zobaczyć rzeczonej wystawy osobiście. Ach, taki cios od losu. Porównywalny trochę do niebytności np. na zeszłorocznym wczesnym Dürerze w Norymberdze. No ale w tamtym przypadku o wybraniu się w ogóle nie było mowy (wiadomo - cienkie, wakacyjne finanse). W tym wyjazd musiałam odwołać w ostatniej chwili. Ale od czego są (współdzielące średniowieczne miłostki) koleżanki!
 
Zanim jednak o koleżance, kilka słów wprowadzenia dla tych, którzy z hypem zaistniałym wokół wystawy jakoś się rozminęli.
 
"Europa Jagellonica 1386–1572. Sztuka i kultura w Europie Środkowej za panowania Jagiellonów" po pierwsze jest przedsięwzięciem polsko-czesko-niemieckim (przynajmniej zasadniczo - jak się okazuje w roli "wypożyczalni" wystąpiły instytucje z kilku innych państw europejskich). Piszę "jest", bo mimo że warszawska odsłona wystawy została zamknięta 27 stycznia, eksponaty (a przynajmniej ich część) pojechały dalej i od marca do czerwca będą wystawione w Poczdamie, w Haus der Brandenburgisch-Preussischen Geschichte. Wcześniej, od czerwca do września 2012, wystawę prezentowano w Kutnej Horze (w Galerie Středočeského kraje). To po drugie. Po trzecie - organizatorzy cel postawili przed sobą ambitny, bo zawsze za taki uchodzić musi próba skonstruowania wystawy przekrojowej, która za pośrednictwem dzieł sztuki i rzemiosła artystycznego ma na celu uczytelnienie całej mgławicy zjawisk ("zagadnień o tematyce społecznej, gospodarczej, politycznej, artystycznej") daną epokę tworzących. W tym przypadku ramy chronologiczne wyznaczyły: koronacja Władysława Jagiełły w 1386 roku oraz śmierć Zygmunta Augusta w 1572 roku. Po czwarte - warszawska odsłona "EJ" została rozbita na pół. Trzeba było przejść się z Narodowego do Zamku Królewskiego. Leniuchów uspokajamy, że wystawie wyszło to najwyraźniej na dobre.
 
Pod względem frekwencyjnym ponoć był hit. Imprezy towarzyszące - dość liczne, katalog dobry, a stosunkowo tani, program edukacyjny - przebogaty. Mnie najbardziej żal, że ominęły mnie warsztaty z dawnej kuchni. Nie wiem, co jest ze mną nie tak, ale zawsze najbardziej nęci mnie oferta 'dla dzieci', opcjonalnie 'dla rodzin'. To już jednak inna historia.
 
Były oczywiście warsztatowe Cranachy. Był Kulmbach. I pewien absolutnie kładący mnie na łopatki, zgrabny kościotrup o gibkiej kibici. Ten oto, poniżej:
 
monogramista IW, epitafium z kościoła oo. Augustianów w Pšovku koło Mielnika, 1530; fot. E.K.
 
 
O tym, czy w istocie było warto - opowie Ewelina, której w tym momencie bardzo dziękuję za popełnienie na moją wyraźną prośbę ;) tych kilku słów odnośnie wystawy i za podzielenie się zbiorem swoich zdjęć, który przeklejam tu dokładnie tak, jakem go dostała. Niniejszym zostawiam Was w dobrych rękach.

PS. Zapomniałam dodać, że zarówno mój wyjazd na wystawę, jak i bytność na niej Eweliny, były związane z działalnością MiŚ-a (nie mylić ze znaną wrocławiakom jadłodajnią), czyli Interdyscyplinarnego Koła Naukowego Miłośników Średniowiecza UWr, gdzie mamy przyjemność zasiadać w zarządzie, a E. nawet przewodniczyć. Jak widać - czasem ruszamy się poza stolicę Dolnego Śląska (a planujemy ruszać się częściej), więc jeśli kogoś z wrocławskich tubylców takie wojaże nęcą, a przy okazji ma ochotę pogadać w szerszym gronie o sprawach średniowiecznych - zachęcamy do kontaktu z nami. Więcej o IKN Miś na naszym blogu.
 
 
fot. E.K.

fot. E.K.

fot. E.K.
 
Wystawa bardzo interesująca, zwłaszcza ze względu na fakt zgromadzenia dużej ilości wybitnych dzieł sztuki późnogotyckiej i renesansowej z kolekcji różnych muzeów europejskich. Nie tylko z Niemiec, Polski i Czech, ale też z Węgier, Austrii, a nawet Anglii. Poza tym wart docenienia jest świetny pomysł współpracy polsko-niemiecko-czeskiej.
 
fot. E.K.

fot. E.K.
Zdecydowanie na plus podział wystawy na dwie różne tematycznie części. W Kutnej Horze całość była zgromadzona w jednym miejscu i w związku z tym można było się zmęczyć natłokiem eksponatów i opisów. W Warszawie natomiast w Muzeum Narodowym przedstawiono poszczególne regiony, którymi władali Jagiellonowie, a także najważniejsze zdobycze cywilizacyjne i tło gospodarcze epoki. Na Zamku Królewskim ukazano zaś samą dynastię i sylwetki władców w porządku chronologicznym oraz dzieła będące wynikiem ich mecenatu. Obejrzenie jednej części w jeden dzień dawało możliwość dokładnego przyjrzenia się zabytkom i przy okazji nie było męczące. Sama oprawa plastyczna wystawy i sposób ekspozycji również były bez zarzutu.
 
fot. E.K.

fot. E.K.

fot. E.K.
 
Wdarły się co prawda pewne techniczne niedociągnięcia, ale nie były one tak znaczące, by przeszkadzać w odbiorze. Otóż, niektóre opisy na ścianach odklejały się, a te w gablotach wyginały pod wpływem wilgoci i niestety nie wyglądało to dobrze. Ponadto pod sam koniec wystawy na Zamku Królewskim nieco zaburzona została chronologia, gdyż najpierw przedstawiono Stefana Batorego i Annę Jagiellonkę, a dopiero potem Zygmunta Augusta. Powodem mogły być względy praktyczne albo po prostu organizatorzy chcieli zakończyć ekspozycję osobą Zygmunta II, który umiera w 1572 roku, ponieważ data ta widnieje w tytule wystawy jako zamykająca epokę „Europy Jagellonici”. Niemiej układ taki mógł być dla przeciętnego widza nieco mylący, a poza tym w przewodniku wszystko jest opisane po kolei, najpierw Zygmunt, potem Anna.
 
fot. E.K.

fot. E.K.
 
Ogólne wrażenie bardzo pozytywne zarówno pod względem merytorycznym, jak i estetycznym. O popularności  „Europy Jagellonici” świadczyły nieprzeciętne tłumy odwiedzających, zwłaszcza na Zamku Królewskim. Dużym zainteresowaniem cieszyły się też wykłady i warsztaty towarzyszące wydarzeniu. Miłym dodatkiem  jest całkiem dobry i ładnie wydany przewodnik po wystawie. (E.K.)
 
fot. E.K.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz