sobota, 26 września 2015

Edam z Radameru cz.2: do czego cesarz Maksymilian miał Nosa

No to jestem. Ostatnimi czasy wszechświat robił wszystko, żeby tylko odciągnąć mnie od blogowania. Poświęciłam się walce z rekrutacją na studia doktoranckie (z sukcesem), powrotom do psychodelii i zagadnień okładkowych (też z sukcesem - chyba) oraz licznym próbom sprzedaży jakiegoś obrazu w galerii, w której pracuję (daremnie - zważywszy na to, nie można mnie jednak nazwać Kobietą Sukcesu).

Sama notka, którą niniejszym kładę przed Wasze oczy, powstała już parę tygodni temu (to tylko upiorne wybieranie i wklejanie zdjęć zabiera mi potem tak dużo cennego czasu) - zamieszczam ją tu w niezmienionej formie.



Dzisiaj, w ramach cyklu "Edam z Radameru" (o idei: tutaj) atrakcje zapewnia (i piwo stawia) Maksymilian I Habsburg (1459-1519), z łaski Bożej uświęcony cesarz rzymski, zwany niżej Maksem. Miłej zabawy.

***********************************************************************************



Najbardziej znany portret Maksa: autorstwa Dürera, powstały w roku 1519 - roku śmierci cesarza; Kunsthistorisches Museum Wien
Nasz romans zaczął się nie wiadomo kiedy. 

Są romanse różne; wszyscy je miewamy. Miłości muzyczne, filmowe, sportowe... Jestem skłonna twierdzić, że na każdym poletku naszych zainteresowań uprawiamy odrębne, nie zawsze znowu tak ciche, romanse. 

Jeśli chodzi o historię (i historię sztuki), mogę powiedzieć o sobie jedno: jestem niewierna. Niekoniecznie kochliwa, ale niewierna jak cholera. Ale lubię wracać. Jako ta Lassie. Dlatego niektóre romanse utrzymują się naprawdę długo. To takie zresztą bardziej przyjaźnie niż miłostki. Albo małżeństwa o wysokim stopniu zużycia. W każdym razie, po wielu emocjonujących rejsach w nieznane, po niezbadanych wodach innych epok, innych państw, innych społeczeństw pełnych innych, na swój sposób wspaniałych, mężczyzn i kobiet, dobrze czasem wrócić na stary fotel przed kominkiem (ależ zrobiło się ckliwie), popatrzyć z sympatią na tego, który okupuje mebel naprzeciwko, i stwierdzić: o, stary, nic a nic się przez ten czas nie zmieniłeś.


Dürerowy Maks, wersja rysunkowa, 1518.

Początki romansu zwykle bywają dość wyraźnie uchwytne. "Zaczęło się, kiedy sięgnęłam po książkę taką a taką...". "Ujął mnie tym, jak postąpił w sytuacji takiej a takiej". "Uwielbiam to, że nie znosił małych dzieci, ale kochał kocięta!". Tymczasem ja i Maks - nie wiem, naprawdę nie wiem od kiedy to trwa. Nie mam pojęcia. Przypuszczam, że musiało się to zacząć jakieś sześć... może siedem lat temu. A może wcześniej? I dlaczego właściwie, dlaczego?

... i jeszcze wersja graficzna; 1518.

Bo nie było tak, że czytając o nim, szczęka mi oklapła (jak to miało miejsce z arcyboskim Machiavellim w gimnazjum). 
Nie ujął mnie cyrkową wręcz brawurą i iście fantazyjną impertynencją (to Jean Lannes, jeden z napoleońskich marszałków). 
Nie przyśnił mi się, jako wyjątkowe ciacho (to Henryk Probus - mówię wam, dziewczyny - też byście się pośliniły). 
Nie wzruszył życiorysem godnym naprawdę dobrej powieści (to Antoine-Jean Gros, jeden z tych, do których wracam jak bumerang).
Udana zrzynka z powyższych, czyli Maks pośmiertny, wersja Lucasa van Leyden; 1520.

No i - rzec prozaiczna - nie powalił aparycją. 
Bądźmy szczerzy - wam też zdarza się na widok dawnych (i to czasem naprawdę dawnych) portretów pomyśleć "ale laska" albo "no ten to przystojny"... 

O co więc chodzi? 
Może trzeba by sprawę ująć tak: dałam się złapać w sidła maksowej charyzmy, która została solidnie podpompowana pięćset lat temu, i najwyraźniej nadal nie straciła wiele na sile swego oddziaływania. 

Bądźmy sprawiedliwi i dodajmy, że nie zrobiono tu czegoś z niczego i że istotnie było co podpompowywać.

Ani młody, ani piękny: Maks wg Joosa van Cleve, 1508 rok - prawdopodobnie powstały w oparciu o wcześniejszy wzierunek, kiedy portretowany faktycznie był jeszcze młody.

Nie znam jego życiorysu na wyrywki. Nie mam na to czasu. Lubię go, ale często jest to lubienie "pomimo" niż "za coś". Acz rozwala mnie to, w jaki sposób potrafił łączyć megalomanię z poczuciem humoru na swój własny temat. Pokazywać pazury, kiedy wszyscy najmniej się tego spodziewali. Jego dziwactwa, które współczesnych doprowadzały do szału (weźmy takich angielskich posłów, których przemowy w czasie audiencji były notorycznie przerywane przez maksowe żartobliwe uwagi na temat gości, kierowane do jego urzędasów - oczywiście po niemiecku; Angole nie rozumieli, dlaczego wszyscy się śmieją, ale wiedzieli, że śmieją się z nich). To, że jego zalety i słabości można stale zamieniać miejscami, w zależności od punktu widzenia. Czy częste zmienianie zdania to zaleta czy wada? Może i czyniła współpracę z Maksem (zwłaszcza na szczeblu międzynarodowym) istnym horrorem, ale czy przez bycie totalnie nieprzewidywalnym nie zwiększał swoich notowań jako Gracz Z Którym Należy Się Liczyć? Nie znoszę tego, w jaki sposób totalnie zmarginalizował swoją żonę numer dwa. Ale wzrusza mnie to, jak długo bolał po śmierci żony numer jeden.

Z małżonką nr 1, Marią Burgundzką; ilustracja (autorstwa Hansa Burgkmaira) z Weisskunig - jednego z dzieł własnych Maksa, ok. 1514-1516.

 Wkurzają jego przechwałki w "autobiografiach". I wiele innych spraw, ale przecież miało być...

Czyżby apetyt nadmiernie dopisywał, mój drogi? Maks utyty; malował Bernhard Strigel, b.d.

... o portretach. 

Wszyscy piszą, że Maks był brzydki, w najlepszym razie charakterystyczny albo specyficzny. Że to ten nos. Dajcie spokój, to nie tylko wina nosa. Spójrzcie na podbródek. Jednak, śmiem twierdzić, miłościwie nam panujący cesarz Maksymilian Pierwszy nie był brzydki tak po prostu. On był brzydki brzydotą majestatyczną. Taką, z którą należy obnosić się co najmniej tak samo, a nawet i bardziej, jak z nadzwyczajną urodą. I wiecie co jest najlepsze? 

Że Maks dokładnie to właśnie robił.

W zbroi czy w cywilu - najsłynniejszy nos epoki widać tak czy siak; Hans Burgkmair, 1508.
Nie wiem, czy to on sam, czy ktoś z jego otoczenia pierwszy zauważył, że na takiej facjacie można zbić nieprzeciętny kapitał. Profil, którego się nie zapomina. Rzymski! Orli nos! Szybko połapano się w cesarskich skojarzeniach, jeszcze lata przed tym, zanim nominalne, maksowe cesarzowanie doszło w ogóle do skutku. Charakterystyczne nosisko zaczęło pojawiać się wszędzie. Na drukach okolicznościowych. W książkach - szczególnie tych autorstwa samego głównego zainteresowanego. Na malarskich portretach. I ich kopiach. I kopiach tych kopii.

Seryjne Maksy Bernharda Strigla (lub jemu przypisywane) z lat 1496-1508. Znajdź dziesięć szczegółów...
Na medalach. Maksy rozpełzły się po świecie niemieckojęzycznym. Gdyby główny zainteresowany pożył dłużej i gdyby nie horrendalnie popularni: Erazm (o którym wcześniej) i Luter (o którym później), można by go uznać za najpopularniejszą gębę epoki. 

Patrzcie i uczcie się wszyscy - tak się zamienia wady w zalety. Coś, w czym ten facet z orlim nochalem był naprawdę świetny.

O piękności! Wielki Łuk Triumfalny Maksa, a zarazem triumf nowego medium - druku; Dürer, Altdorfer, Kölderer i inni, 1515.

Tak Wielki Łuk wygląda w przybliżeniu. Wypatrywanie szczegółów zapewnia rozrywkę na godziny, żeby nie powiedzieć - na dni całe.

Zresztą - pod wieloma względami można go uznać za ojca nowożytnej propagandy wizualnej. Udało mu się wywołać w północnej Europie modę na rzeczy takie jak pochody i łuki triumfalne, znane co prawda w Italii, ale dopiero przez zabójczy mariaż osoby panującego z jego artystami (Dürer, Altdorfer - żeby wymienić najważniejszych) podniesione do rangi elementów niemal obligatoryjnych w obrazowej otoczce każdego panującego.

Fragment jednej z wersji Pochodu Triumfalnego (tu akurat wersja Dürera) - Wielki Wóz cesarza Maksa.

Jeśli macie wątpliwości co do tego, czy bohater dzisiejszego posta faktycznie brał czynny udział w projektowaniu swojego - nie bójmy się tego wyrażenia - wizerunku medialnego, spieszę donieść, że miał on w zwyczaju nadzorować wydania swoich dzieł i innych prac tworzonych ku jego chwale i zadowoleniu - zachowane są m.in. przykłady miniatur wykreślonych zamaszyście ręką własną pana Maksymiliana. Do kwestii swoich podobizn miewał stosunek dość luźny: ironizował, że powinien zatrudniać każdego, nawet najmarniejszego malarzynę, jeśli tylko potrafi on namalować - no zgadnijcie co? Wielkie, orle nosisko.

Tak, to jest jedna z tych osób już dawno w proch obróconych, z którymi naprawdę chciałabym porozmawiać.
Nasz romans zaczął się nie wiadomo kiedy, ale nie sądzę, żebym miała się kiedykolwiek nim znudzić, never ever.

(Na koniec, w kontekście moich obecnych badań, mały bonus: dwa wiersze Hansa Sachsa, szesnastowiecznego niemieckiego poety o cudownym poczuciu humoru - opowieść o Maksie i alchemiku, oraz o Maksie i mistrzu czarnej magii.)

1 komentarz:

  1. Z niecierpliwością czekałam na tę notkę! Nie da się ukryć, Maks ciekawą postacią był ;) A Probus, istne ciacho, to prawda :D Hahaha :D

    OdpowiedzUsuń