czwartek, 20 września 2012

Ubiór średniowiecznie lekkostrawny - Carven FW 2012


W związku z tym, że świat mody aktualnie pochłonięty jest prezentacją, oglądaniem, sortowaniem i wyrokowaniem propozycji na sezon następny, wiosenno-letni, wypada choć delikatnie zahaczyć o temat może i coraz mniej aktualny z punktu widzenia radaru trendów, coraz bardziej za to z punktu widzenia pogody, czyli o kolekcje jesienno-zimowe Anno Domini 2012. Oczywiście o żadnej eksplozji mediewalizmów mowy być nie może. Nie było nawet tak silnego akcentu jak pamiętny „krucjatowy” pokaz Victor&Rolf na zimę ubiegłą, z którym zresztą na pewno się tu jeszcze spotkamy, być może w momencie nastania nastrojów na ciepłe płaszcze. Dostaliśmy za to rzecz naprawdę przyjemną. ‘Przyjemny’ to oczywiście, podobnie jak ‘ładny’ i ‘miły’, broń obosieczna. Komplement nie-komplement.
 
A zatem Carven RTW FW 2012. Dom mody po stanowczym i skutecznym liftingu, korzeniami sięgający lat czterdziestych ubiegłego stulecia, wówczas gracz na polu haute-couture, a od 2009 roku rozwijający skrzydła jako marka produkująca rzeczy dobre i solidne tak pod względem designu jak i wykonania, przede wszystkim jednak – absolutnie zdatne do noszenia, łatwe do spacyfikowania i łączenia z zastaną już garderobą potencjalnej klientki. Ready-to-wear naprawdę znaczy tu ready to wear. Autorem tej spektakularnej przemiany jest Guillaume Henry, paryżanin po trzydziestce, który rozbiegu nabierał w Givenchy i Paule Ka.

Średniowiecznymi motywami postanowił się pobawić, co sam przyznał. Nic zbyt serio, zbyt na poważnie. Jesteśmy więc na przeciwnym biegunie względem tego, co proponował McQueen, a o czym mowa była tutaj. Wizji totalnej i precyzyjnej, wyposażonej w co najmniej dwa, a pewnie i ze trzy dodatkowe ‘dna’ przeciwstawia się potraktowanie motywów średniowiecznych jako elementu czysto dekoracyjnego, z cichym akcentem jeśli nie całkiem zasługującym na miano humorystycznego, to na pewno stanowiącym mrugnięcie okiem do potencjalnego klienta. Zobaczmy, jak to wyszło.
 
Tradycyjnie pierwsze rzucają się w oczy printy. Przynosi je dopiero sylwetka dziewiąta i żeby było zabawniej – za pierwszym, drugim a nawet trzecim razem w ogóle tam średniowiecza nie dostrzegłam. Musiałam przeczytać wypowiedź projektanta, żeby coś do mnie dotarło. Bo w tym wypadku nie uświadczy się przeciągów ziejących z dziejowego korytarza. Historią tu nie wieje (najwyżej chucha), a przynajmniej nie ściśle w sensie ‘historyzmu’. Bo i owszem, posmak dawności towarzyszy wielu tym prostym sukienkom, dzianinom w kolorze musztardy, płaszczom zastygłym w niezdecydowaniu między linią A, trapezem a mariażem z trenczem. Lekki posmak mody sprzed lat – uśredniając – około czterdziestu. Obfite zastosowanie wzoru paisley zdecydowanie się temu przysłużyło. Aż tu nagle…


Carven RTW FW 2012, look 11; źródło: style.com
 
Flamandowie na bis. Cóż za recykling. Prosty pomysł, prawda? Trochę… zbyt prosty?


Absolutnie nie zgadniecie, co pojawiło się dalej.


Carven RTW FW 2012, look 13; źródło: style.com
 
To oczywiście nasz dobry znajomy Hieronim i jego Ogród rozkoszy ziemskich. Co się stało z kolorami? Bosch upodobnił się do barwy tkanin wykorzystywanych w innych miejscach kolekcji, adaptując (przyznaję, że naprawdę piękny) złocisto-musztardowy odcień. Pole Złotogłowia. (Możliwe, że to właśnie ten soczysty odcień curry skłonił jednego z bardziej wziętych polskich projektantów do włączenia w swoim felietonie owej kreacji w obręb trendu… orientalnego.) Odmłodzony pięciusetlatek pojawia się wielokrotnie – okupuje niemal całą sylwetkę, jak tutaj, lub gości tylko na spódnicy czy koszuli, a bywa, że wystaje ino kawałek rękawka lub kołnierzyka. Bosch jako autor printów może będzie mógł kiedyś konkurować z takimi klasykami tej kategorii, jak charakterystyczne wzory Pucci czy ‘szlaczki’ Missoni.


Carven RTW FW 2012, look 15; źródło: style.com

Dość ironii. I dość malarstwa. Henry postawił na coś jeszcze. Na witraże. I to podwójnie. Raz – na czystą geometrię, dwa – na jej wypełnienie.


Carven RTW FW 2012, look 9 - patrzcie na rękawy!; źródło: style.com
 
Z daleka czy z bliska – nie ważne: dla mnie, bez podpowiedzi ze strony autora, wygląda to po prostu jak lansowane m.in. w kolekcjach Prady i Miu Miu (żeby wymienić tylko najsilniejszą reprezentację) wzory ‘tapetowe’, kojarzące się trochę psychodelicznie, trochę kalejdoskopowo, trochę (czasem mocno) 60s-70s – trend mocny i moim zdaniem kapitalny, w przypadku Carven też prezentujący się naprawdę dobrze i na miejscu. Tymczasem projektant utrzymuje niezbicie, że inspiracją były gotyckie witraże, koniec, kropka. Świetne zaskoczenie. Nawet jeśli efekt niejednoznaczny. To tylko dowodzi elastyczności motywów sprzed kilkuset lat.


Carven RTW FW 2012, look 27; źródło: vogue.co.uk

I zobaczcie jak to wypada z połączeniu z paisley – dwie zupełnie inne epoki (jedna i druga nie nazywa się ‘XXI wiek’), zachód i wschód… I swoją drogą – dobra lekcja trudnej sztuki łączenia wzorów.


Carven RTW FW 2012, look 26; źródło: style.com

Czysta geometria wypada chyba jeszcze lepiej. Materiały mięsiste, cięte ażurowo (laserem), i wszędzie te rozety, rozety i rozety – zwielokrotnione, nachodzące na siebie, raz wyraźnie prezentujące swój średniowieczny rodowód, raz prawie futurystyczne.
 
Carven RTW FW 2012, look 10; źródło: style.com


Carven RTW FW 2012, look 19; źródło: style.com


Carven RTW FW 2012, look 37; źródło: style.com
 
 
Kolejny średniowieczny pomysł, który w ściśle dekoracyjnym sensie okazuje się być niesamowicie nośny. Wręcz samonośny. Pojawił się w bardzo wielu konfiguracjach i nie ma sensu pokazywać tu wszystkich. Jeden wariant jest na tle kolekcji jednorazowy:


Carven RTW FW 2012, look 29; źródło: style.com


Mimowolnie skojarzyło mi się to z pamiętnym pasiakiem Lady Marion.

The Adventures of Robin Hood (1938) - Olivia de Havilland jako Lady Marion

Przyjemna to kolekcja. Jak już się rzekło – niesamowicie ‘noszalna’. Średniowiecze potraktowane lekką ręką. I o lekkim ciężarze gatunkowym. Wariacje na temat witraży moim zdaniem więcej niż przyjemne, po prostu bardzo dobre. A traktowaniem tkaniny jako pola do umieszczenia reprodukcji ‘znanego i lubianego’ chyba już jestem lekko znudzona. W momencie, kiedy z każdej strony atakują mnie swetry z Rubensem (i tak, tak, z Boschem też), albo legginsy z Botticellim, kiedy jedna z polskich marek wypuszcza serię ubrań o bardzo prostych krojach, gdzie elementem krzyczącym (wrzeszczącym wręcz) są reprodukcje obrazów Davida… Przesyt. Chyba mam dość. Daleko to wszystko odbiegło od klasycznego punktu, w którym Yves Saint Laurent robił swoją Mondrian Dress. Ale mariaż ubioru z malarstwem to już zupełnie odrębny temat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz