W związku z tym, że świat mody
aktualnie pochłonięty jest prezentacją, oglądaniem, sortowaniem i wyrokowaniem propozycji na
sezon następny, wiosenno-letni, wypada choć delikatnie zahaczyć o temat może i
coraz mniej aktualny z punktu widzenia radaru trendów, coraz bardziej za to z
punktu widzenia pogody, czyli o kolekcje jesienno-zimowe Anno Domini 2012.
Oczywiście o żadnej eksplozji mediewalizmów mowy być nie może. Nie było nawet
tak silnego akcentu jak pamiętny „krucjatowy” pokaz Victor&Rolf na zimę
ubiegłą, z którym zresztą na pewno się tu jeszcze spotkamy, być może w momencie
nastania nastrojów na ciepłe płaszcze. Dostaliśmy za to rzecz naprawdę przyjemną. ‘Przyjemny’
to oczywiście, podobnie jak ‘ładny’ i ‘miły’, broń obosieczna. Komplement
nie-komplement.
A zatem Carven RTW FW 2012. Dom
mody po stanowczym i skutecznym liftingu, korzeniami sięgający lat
czterdziestych ubiegłego stulecia, wówczas gracz na polu haute-couture, a od
2009 roku rozwijający skrzydła jako marka produkująca rzeczy dobre i solidne
tak pod względem designu jak i wykonania, przede wszystkim jednak – absolutnie zdatne
do noszenia, łatwe do spacyfikowania i łączenia z zastaną już garderobą
potencjalnej klientki. Ready-to-wear naprawdę znaczy tu ready to wear. Autorem tej
spektakularnej przemiany jest Guillaume Henry, paryżanin po trzydziestce, który
rozbiegu nabierał w Givenchy i Paule Ka.
Średniowiecznymi motywami
postanowił się pobawić, co sam przyznał. Nic zbyt serio, zbyt na poważnie.
Jesteśmy więc na przeciwnym biegunie względem tego, co proponował McQueen, a o
czym mowa była tutaj. Wizji totalnej i precyzyjnej, wyposażonej w co najmniej dwa,
a pewnie i ze trzy dodatkowe ‘dna’ przeciwstawia się potraktowanie motywów
średniowiecznych jako elementu czysto dekoracyjnego, z cichym akcentem jeśli
nie całkiem zasługującym na miano humorystycznego, to na pewno stanowiącym
mrugnięcie okiem do potencjalnego klienta. Zobaczmy, jak to wyszło.
Tradycyjnie pierwsze rzucają się
w oczy printy. Przynosi je dopiero sylwetka dziewiąta i żeby było zabawniej –
za pierwszym, drugim a nawet trzecim razem w ogóle tam średniowiecza nie
dostrzegłam. Musiałam przeczytać wypowiedź projektanta, żeby coś do mnie
dotarło. Bo w tym wypadku nie uświadczy się przeciągów ziejących z dziejowego
korytarza. Historią tu nie wieje (najwyżej chucha), a przynajmniej nie ściśle w
sensie ‘historyzmu’. Bo i owszem, posmak dawności towarzyszy wielu tym prostym
sukienkom, dzianinom w kolorze musztardy, płaszczom zastygłym w niezdecydowaniu między
linią A, trapezem a mariażem z trenczem. Lekki posmak mody sprzed lat –
uśredniając – około czterdziestu. Obfite zastosowanie wzoru paisley zdecydowanie
się temu przysłużyło. Aż tu nagle…
Carven RTW FW 2012, look 11; źródło: style.com |
Absolutnie nie zgadniecie, co
pojawiło się dalej.
Carven RTW FW 2012, look 13; źródło: style.com |
To oczywiście nasz dobry znajomy
Hieronim i jego Ogród rozkoszy ziemskich.
Co się stało z kolorami? Bosch upodobnił się do barwy tkanin wykorzystywanych w
innych miejscach kolekcji, adaptując (przyznaję, że naprawdę piękny)
złocisto-musztardowy odcień. Pole Złotogłowia. (Możliwe, że to właśnie ten
soczysty odcień curry skłonił jednego z bardziej wziętych polskich projektantów
do włączenia w swoim felietonie owej kreacji w obręb trendu… orientalnego.) Odmłodzony
pięciusetlatek pojawia się wielokrotnie – okupuje niemal całą sylwetkę, jak tutaj,
lub gości tylko na spódnicy czy koszuli, a bywa, że wystaje ino kawałek rękawka
lub kołnierzyka. Bosch jako autor printów może będzie mógł kiedyś konkurować z
takimi klasykami tej kategorii, jak charakterystyczne wzory Pucci czy ‘szlaczki’
Missoni.
Carven RTW FW 2012, look 15; źródło: style.com |
Dość ironii. I dość malarstwa.
Henry postawił na coś jeszcze. Na witraże. I to podwójnie. Raz – na czystą
geometrię, dwa – na jej wypełnienie.
Carven RTW FW 2012, look 9 - patrzcie na rękawy!; źródło: style.com |
Z daleka czy z bliska – nie ważne:
dla mnie, bez podpowiedzi ze strony autora, wygląda to po prostu jak lansowane m.in.
w kolekcjach Prady i Miu Miu (żeby wymienić tylko najsilniejszą reprezentację)
wzory ‘tapetowe’, kojarzące się trochę psychodelicznie, trochę kalejdoskopowo,
trochę (czasem mocno) 60s-70s – trend mocny i moim zdaniem kapitalny, w
przypadku Carven też prezentujący się naprawdę dobrze i na miejscu. Tymczasem
projektant utrzymuje niezbicie, że inspiracją były gotyckie witraże, koniec,
kropka. Świetne zaskoczenie. Nawet jeśli efekt niejednoznaczny. To tylko
dowodzi elastyczności motywów sprzed kilkuset lat.
Carven RTW FW 2012, look 27; źródło: vogue.co.uk |
I zobaczcie jak to wypada z połączeniu z paisley – dwie zupełnie inne epoki (jedna i druga nie nazywa się ‘XXI wiek’), zachód i wschód… I swoją drogą – dobra lekcja trudnej sztuki łączenia wzorów.
Carven RTW FW 2012, look 26; źródło: style.com |
Czysta geometria wypada chyba
jeszcze lepiej. Materiały mięsiste, cięte ażurowo (laserem), i wszędzie te
rozety, rozety i rozety – zwielokrotnione, nachodzące na siebie, raz wyraźnie
prezentujące swój średniowieczny rodowód, raz prawie futurystyczne.
Carven RTW FW 2012, look 10; źródło: style.com |
Carven RTW FW 2012, look 19; źródło: style.com |
Carven RTW FW 2012, look 37; źródło: style.com |
Kolejny
średniowieczny pomysł, który w ściśle dekoracyjnym sensie okazuje się być
niesamowicie nośny. Wręcz samonośny. Pojawił się w bardzo wielu konfiguracjach
i nie ma sensu pokazywać tu wszystkich. Jeden wariant jest na tle kolekcji
jednorazowy:
Carven RTW FW 2012, look 29; źródło: style.com |
Mimowolnie skojarzyło mi się to z
pamiętnym pasiakiem Lady Marion.
The Adventures of Robin Hood (1938) - Olivia de Havilland jako Lady Marion |
Przyjemna to kolekcja. Jak już
się rzekło – niesamowicie ‘noszalna’. Średniowiecze potraktowane lekką ręką. I
o lekkim ciężarze gatunkowym. Wariacje na temat witraży moim zdaniem więcej niż
przyjemne, po prostu bardzo dobre. A traktowaniem tkaniny jako pola do
umieszczenia reprodukcji ‘znanego i lubianego’ chyba już jestem lekko znudzona.
W momencie, kiedy z każdej strony atakują mnie swetry z Rubensem (i tak, tak, z
Boschem też), albo legginsy z Botticellim, kiedy jedna z polskich marek
wypuszcza serię ubrań o bardzo prostych krojach, gdzie elementem
krzyczącym (wrzeszczącym wręcz) są reprodukcje obrazów Davida… Przesyt. Chyba mam dość. Daleko to wszystko odbiegło od klasycznego punktu, w którym
Yves Saint Laurent robił swoją Mondrian
Dress. Ale mariaż ubioru z malarstwem to już zupełnie odrębny temat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz