czwartek, 14 lutego 2013

'Dramat matrymonialny', czyli szaleństwo królowej Joanny


W ramach misji prezentowania kina kostiumowego trochę mniej znanego – pora poluzować dominację produkcji angielskich i francuskich i zachęcić do wizyty gdzie indziej. Np. w Hiszpanii.

Dzisiaj Walentynki, więc czas napisać coś o miłości.

Bądźmy szlachetnego ducha i pomyślmy w tym momencie o tych, którym na jej polu wybitnie nie wyszło. Kino ubrane w kostium zwykle stara się nam zasugerować albo wręcz wytapetować przed oczami, że grupą zawodową szczególnie skazaną na miłosne porażki jest grupa rządzących, w przeciwieństwie do rządzonych, którym jednak czasem się udaje. Zwłaszcza w ekranizacjach powieści Jane Austen. Filmowi monarchowie mają jednak zwykle pod górkę. Bo i takich film wybiera. Pardon, nie tyle monarchowie, co ich mniej lub bardziej zacne małżonki. Oczywiście widuje się na ekranie pary, które jakoś się razem trzymają, pomimo wszelkich niesprzyjających okoliczności (czasem bardzo osobliwych, jak w Szaleństwie króla Jerzego), są tacy, którzy utrzymują, że pobrali się z miłości (jak Henryk i Eleonora, ale Lew w zimie pokazuje, że to tylko dobre złego początki). Istnieje jednak pewien trend ukazywania małżeńskich porażek, który proponowałabym ująć w ramy osobnego podgatunku i określić mianem dramatu matrymonialnego.
 
Pewnie przychodzą wam teraz do głowy liczne przykłady, pewnie każdemu inne, a to już niezbity dowód na to, że pod względem ilościowym dramat matrymonialny jako podgatunek dramatu historycznego ma się doskonale.

W dramacie matrymonialnym stroną poszkodowaną jest zwykle ona. Biedna Ona, młoda, niedoświadczona, musi nagle opuścić swoje gniazdko i przemierzyć drogę liczącą czasem i kilka tysięcy kilometrów (którą da się też przeliczyć na wiadra wylanych łez), na końcu której czeka On – uosobienie Dramatu. Upraszczając – dramatyczność Onego może się wyrażać w:

a) tym, że jest o kilka dekad starszy od swojej wybranki, i nie, nie jest pięćdziesięciolatkiem-ciągle-jeszcze-fit, tylko istnym, starym piernikiem; to wariant jeszcze stosunkowo mało dramatyczny – Ona, widząc Onego, od razu wie, że nie należy się (pod każdym względem) wiele spodziewać, liczy też, że małżeńska niedola długo nie potrwa – może dlatego owa niedogodność przypominająca motyw ‘niedobranej pary’, znany z ikonografii, często dotyka bohaterki drugoplanowe; ostatnimi czasy było tak np. w Dynastii Tudorów, czy francuskim, mocno mizernym, również XVI-wiecznym kostiumie, Księżniczce Montpensier, gdzie co prawda swata się szlachtę, nie monarchów, ale ta jak wiadomo zwykła przyjmować jak najlepsze wzorce ze dworu (swoją drogą – ten wariant ożenku  otwierał już najbardziej dostojne klasyki, żeby wspomnieć Dolinę pszczół z 1968);

Lucas Cranach St., Niedobrana para, ok. 1525-30, Musée des Beaux-Arts et d'Archéologie, Besançon

b) tym, że On może i wiekiem odpowiedni, żaden zwyrodnialec, ale po prostu ciaputek i się-nie-podoba – to z kolei problem głównej bohaterki wyżej wspomnianego dzieła kinematografii francuskiej, które w ogóle jest matrymonialnie tak grubo ciosane, że prawie rozkoszne – dookoła źle-za-mąż-wydanej Onej kłębi się taki wianek adoratorów, że podtytułem filmu powinno być ‘Inwazja Absztyfikantów’; ciaputki to chyba w ogóle problem chętnie roztrząsany przez Francuzów, żeby przypomnieć współczesną naszej rozrywanej księżniczce Królową Margot Chéreau (lub każdej innej wersji) czy ostatnią Marię Antoninę, gdzie poczciwy Ludwik przypomina charakterologicznie budyń;

c) tym, że on jest po prostu człowiekiem złym – wariant zdecydowanie najgorszy, ale i najbardziej spektakularny: upokarza, pogardza, odtrąca, czasem rękę podniesie albo jaki ciężki przedmiot – to tak traktowanym Onym współczujemy najbardziej; XVIII-wieczne przykłady z ostatnich lat: pamiętna Księżna i zeszłoroczna produkcja duńska (!), w dystrybucji nadwiślańskiej funkcjonująca pod jakże wdzięcznym tytułem Kochanek królowej, gdzie On był już po prostu szalony, chociaż dziwnym trafem pod koniec filmu i tak jawił się sympatyczniejszym niż ów kochanek, któremu nie pomogło nawet to, że grał go Mads Mikkelsen.

Po tym przydługim wstępie pora wyciągnąć asa z rękawa.

Może się bowiem zdarzyć, że ktoś postanowi nakręcić film nie o tym, jak to małżonkowie nie przypadli sobie do gustu, lecz o tym, jak przypadli sobie za bardzo. I o tym, że właściwie nie wiadomo co gorsze. Happy End? Zapomnijcie.



O tym jest Juana la Loca (2001, reż. Vicente Aranda), hiszpański kandydat do Oscara w 2002 r., a przede wszystkim - kostiumowy dramat matrymonialny jedyny w swoim rodzaju.

Bo jeśli ktoś chwyta się takiej postaci jak Joanna Szalona, osobliwości uniknąć po prostu nie może.

Ona: rocznik 1479, córa dopiero co posklejanej Hiszpanii, czyli Królów Katolickich - Ferdynanda Aragońskiego i Izabeli Kastylijskiej. Jak już jesteśmy przy temacie małżeństw – siostra Katarzyny, pierwszej żony Henia VIII. Ładna, dziarska, nastoletnia, pełna naturalnych w matrymonialnej sytuacji obaw – a jak to będzie, a że z domu wyjechać musi, a że już matki pewnie nie zobaczy, a że trzeba się rozstać z rodzeństwem i przyjaciółmi z dzieciństwa. Zgrabnie. Odpływa daleko, bo aż do Flandrii. W momencie, kiedy stawia stopę na swojej nowej ziemi, On akurat poluje. Znamienny to fakt, także w przenośni.


Mistrz legendy św. Marii Magdaleny, Joanna Kastylijska, ok. 1495-96

On: Filip, rocznik 1478, syn Maksymiliana I, wtedy-jeszcze-nie-cesarza, i Marii Burgundzkiej. Urodę najwyraźniej wziął po matce, bo trudno by było być miniaturką ojca i nosić przydomek Piękny. Bynajmniej nie typ intelektualisty. Ulubione rozrywki: polowanie na zwierzynę i na ładne dziewczęta.

Mistrz legendy św. Marii Magdaleny (?), Filip Piękny, ok. 1500
 
W 1496 roku Joannę poraziła nawet nie tyle strzała, co istny grom. Filipowi Joanna się spodobała.

Kilka mniej lub bardziej oczekiwanych zgonów doprowadziło do tego, że wkrótce Joannie przypadł tron Kastylii. Małżeństwo zaczynało procentować.

Być może znacie ciąg dalszy tej historii. Joasia jakoby oszalała. Z miłości co prawda, ale jakoby dokumentnie. Po śmierci Filipa (w zaledwie dziesięć lat po ślubie) miała jakoby nie rozstawać się z nim przez czas jakiś dłuższy. Nawet XIX-wieczni autorzy powieści grozy by na to nie wpadli – jakoby woziła filipowego trupa ze sobą, przemawiając do niego, sypiając z nim w jednym łożu – no, oszczędzę dalszych szczegółów. Po pogrzebaniu nieszczęsnych szczątków (co nie nastąpiło bynajmniej szybko), przybywała jakoby w odwiedziny do zmarłego małżonka, trumnę otwierała… Akcja Heathcliffa z wykopywaniem zwłok Katarzyny w Wichrowych Wzgórzach to przy tym czysta amatorszczyzna.
 
 
Film oglądałam trzykrotnie. Za pierwszym razem miałam wrażenie, że celem twórców była próba przywrócenia joasinej godności – inaczej mówiąc: ukazanie, że taka szalona to ona wcale nie była. Była po prostu zazdrosna. Za drugim zaczęłam wyraźniej dostrzegać pewne elementy, które sprawiają, że nie jestem w stanie jednoznacznie tego filmu ocenić, o czym niżej. Za trzecim razem doszłam na powrót do wniosku, że jeśli nie Joanna-postać historyczna, to przynajmniej Joanna-postać filmowa, szalona istotnie była. Nie jednak w tym sensie, który stawia znak równości między słowami „szaleństwo” a „obłęd”. Co chyba jednak jeszcze ważniejsze biorąc pod uwagę kanon dramatu matrymonialnego, gdzie widz zwykle sympatyzuje ze zdradzaną i upokarzaną – odniosłam wrażenie, że tak prawdę mówiąc, nijak z nią sympatyzować nie jestem w stanie. Po tylu seansach przepełnionych współczuciem dla wzgardzonych małżonek było to naprawdę zaskakujące odkrycie.


Trzeba wyglądać.
 
Joanna jest nie tylko zazdrosna. Zanim jeszcze zazdrosną się stanie (czytaj: zanim nie nakryje Filipa w sytuacji jednoznacznej z inną panią) dąży do absolutnego ubezwłasnowolnienia swojego małżonka. Nie, nie w tym sensie, w jakim kobiety ze świecznika zwykły to czasami czynić – w sensie manipulowania swoją drugą połową powiedzmy na arenie politycznej, czy chociażby w obrębie gospodarstwa domowego. Powiedzmy sobie wprost – nasza droga bohaterka jest non-stop rozochocona. Filip, początkowo zachwycony, stopniowo staje się po prostu zdumionym, a z czasem coraz częściej zażenowanym. A widz wraz z nim i prawie zaczyna mu współczuć, chociaż jest on w gruncie rzeczy beznadziejnym bawidamkiem i beznadziejnym aspirującym władcą. Aspiracje prowadzą zresztą do spisku mającego na celu przechwycenie korony Kastylii, z pominięciem Joanny, którą całe rodzime lobby Filipa uznaje zgodnie za obłąkaną, w przeciwieństwie do wiernego jej stronnictwa kastylijskiego. Pierwszy seans: byłam oburzona! Nie dość, że zdradza ją łażąc do burdelu (mało imponujące, to sami przyznacie), to jeszcze zdradza politycznie! Trzeci seans: przestałam się dziwić. Chociaż na miejscu biednych Kastylijczyków, widzących obie opcje i obie możliwości, chyba bym ręce załamywała z rozpaczy. Nasza filmowa Joanna spędza bowiem czas dwojako: albo snuje intrygi mające na celu odkrycie innych intryg, mających na celu zakamuflowanie pozamałżeńskich swawoli Filipa, albo czyni małżonkowi wymówki, w dużej mierze słuszne, ale na Boga, w jakiej ona formie to robi… I tu dochodzimy do momentu, w którym muszę przyznać, że czasami nie wiem, jak należałoby naszą Juanę ujmować i w jaki sposób rekomendować.

Na początku było miło. W dniu ślubu - Filip jeszcze zapatrzony.
 
Film jako kostium broni się moim zdaniem bardzo dobrze. Budżet był średni, ale co trzeba było zrobić – to zrobiono. Wizualnie jest dobrze, dekoracje bardziej proste i skuteczne niż wyszukane i spektakularne (czyli tak jak lubię). Podobnie kostiumy. Aktorsko film też się broni, bywa, że drugi plan jest nieco drewniany i zastygły, ale jeśli na ekranie przez większość czasu gości Pilar López de Ayala, naprawdę dobra w roli Joanny, przestaje się na to zwracać uwagę – sama jest taka intensywna. Filmowego Filipa (w tej roli Daniele Liotti) będę chyba pamiętać do końca życia, nie tyle nawet ze względu na walory aktorskie (powiedziałabym – bez fajerwerków, ale sam portret niezbyt lotnego, w gruncie rzeczy dość nieporadnego, próbującego zgrywać twardziela, wychuchanego książątka – przekonujący), co na fakt, że… prędzej mógłby uchodzić za rodzonego syna Maksymiliana niż jego prawdziwy syn. Nie zaryzykuję może stwierdzenia, że ‘skóra zdjęta’, ale naprawdę coś jest na rzeczy. Małe, a cieszy.

Wszystko gra, no to w czym problem? W tym, że ta historia jest tak specyficzna, że momentami aż groteskowa. Unosi się delikatny posmak telenoweli. Język hiszpański bynajmniej nie pomaga… Czego tu nie ma. Poza standardami w rodzaju ‘przydybanych’ jest jeszcze wzajemne okładanie się po twarzy, po czym – padnięcie w ramiona (tzn. Joanna pada, Filip wygląda, jakby coś dziwnego się do niego przykleiło), całe bogactwo odmian niewieściej tyrady spod znaku ‘ty już mnie nie kochasz’, finezyjne próby wzbudzania zazdrości… Rzeczą naprawdę zabawną, ale w sposób nie wywołujący pobłażliwego uśmieszku, tylko naprawdę kapitalny, są filipowe reakcje na wyrzuty małżonki. W wielu przypadkach ma on dla niej jedną odpowiedź. ‘Jesteś szalona’. Och, obejrzyjcie to koniecznie – jak ona się miota, jak prycha, jak syczy i słyszy tylko to zdegustowane ‘Estas loca…’. Wyobrażam to sobie u państwa Kowalskich. Ona: że on się obija, śmieci nie wyrzuca, leży na kanapie i ma pretensje, że zupa była za słona… ‘Jesteś szalona’ – słyszy. W tle śpiewa Shakira.

Jeśli jesteście w stanie strawić to wszystko, co wymienia powyższy akapit – oglądajcie bez obaw. Naprawdę jest to jeden z najbardziej oryginalnych ‘dramatów matrymonialnych’ w kostiumie, jakie widziałam. Poza romansidłowymi michałkami – momentami naprawdę wartościowy. Przypomina mi się scena, w której lud kastylijski manifestuje swoje przywiązanie do Joanny w momencie, kiedy już prawie odsunięto ją od tronu. Bardzo soczyste.
 
Lud stanął murem. Dobre i to.
Poza tym – zawsze warto poznać rodziców ich bez porównania sławniejszych latorośli – Karola V i Ferdynanda I, dwóch kolejnych dzierżycieli tytułu cesarzy Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. Pokazana w filmie scena narodzin tego pierwszego, to zresztą doskonały poradnik pod tytułem ‘co robić, kiedy nagle zacznie się poród’. Widzicie – (bez ironii) tyle zalet!

Na koniec trailer, niezbyt zachęcający, ale pomocny w obliczu braku dobrych zdjęć:

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. No popatrz kocie, a ja jakoś nie widziałam tego hiszpańskiego filmu. Trzeba to nadrobić!

    Natomiast polecam, skoro jesteśmy w nastrojach walentynkowych, takie filmy jak: "Wichrowe Wzgórza" (z Juliet Binoche i Ralphem Fiennesem), "Purpurowe Skrzypce", a przede wszystkim "Countess" (Ksieżna, w reżyserii, scenariusz i główna rola Julie Delpy. Wspaniała!) i hrabinie Batory. Tej Batory, co to "hemoglobinę" jako środek odmładzający stosowała. Film bardzo ciekawy, ponieważ ukazuje hrabinę jako ofiarę spisku, własnego szaleństwa (a jakże) i miłości! Gorąco polecam!

    OdpowiedzUsuń
  3. bardzo dobry film, widziałam i polecam

    OdpowiedzUsuń