W ramach misji prezentowania kina
kostiumowego trochę mniej znanego – pora poluzować dominację produkcji
angielskich i francuskich i zachęcić do wizyty gdzie indziej. Np. w Hiszpanii.
Dzisiaj Walentynki, więc czas
napisać coś o miłości.
Bądźmy szlachetnego ducha i
pomyślmy w tym momencie o tych, którym na jej polu wybitnie nie wyszło. Kino
ubrane w kostium zwykle stara się nam zasugerować albo wręcz wytapetować przed
oczami, że grupą zawodową szczególnie skazaną na miłosne porażki jest grupa
rządzących, w przeciwieństwie do rządzonych, którym jednak czasem się udaje.
Zwłaszcza w ekranizacjach powieści Jane Austen. Filmowi monarchowie mają jednak
zwykle pod górkę. Bo i takich film wybiera. Pardon, nie tyle monarchowie, co
ich mniej lub bardziej zacne małżonki. Oczywiście widuje się na ekranie pary,
które jakoś się razem trzymają, pomimo wszelkich niesprzyjających okoliczności
(czasem bardzo osobliwych, jak w Szaleństwie króla Jerzego), są tacy, którzy utrzymują, że pobrali się z miłości (jak
Henryk i Eleonora, ale Lew w zimie
pokazuje, że to tylko dobre złego początki). Istnieje jednak pewien trend
ukazywania małżeńskich porażek, który proponowałabym ująć w ramy osobnego podgatunku
i określić mianem dramatu matrymonialnego.
Pewnie przychodzą wam teraz do głowy
liczne przykłady, pewnie każdemu inne, a to już niezbity dowód na to, że pod
względem ilościowym dramat matrymonialny jako podgatunek dramatu historycznego
ma się doskonale.
W dramacie matrymonialnym stroną
poszkodowaną jest zwykle ona. Biedna Ona, młoda, niedoświadczona, musi nagle
opuścić swoje gniazdko i przemierzyć drogę liczącą czasem i kilka tysięcy
kilometrów (którą da się też przeliczyć na wiadra wylanych łez), na końcu
której czeka On – uosobienie Dramatu. Upraszczając – dramatyczność Onego może
się wyrażać w:
a) tym, że jest o kilka dekad
starszy od swojej wybranki, i nie, nie jest
pięćdziesięciolatkiem-ciągle-jeszcze-fit, tylko istnym, starym piernikiem; to
wariant jeszcze stosunkowo mało dramatyczny – Ona, widząc Onego, od razu wie,
że nie należy się (pod każdym względem) wiele spodziewać, liczy też, że małżeńska
niedola długo nie potrwa – może dlatego owa niedogodność przypominająca motyw
‘niedobranej pary’, znany z ikonografii, często dotyka bohaterki drugoplanowe;
ostatnimi czasy było tak np. w Dynastii Tudorów, czy francuskim, mocno mizernym, również XVI-wiecznym kostiumie, Księżniczce Montpensier, gdzie co prawda
swata się szlachtę, nie monarchów, ale ta jak wiadomo zwykła przyjmować jak
najlepsze wzorce ze dworu (swoją drogą – ten wariant ożenku otwierał już najbardziej dostojne klasyki,
żeby wspomnieć Dolinę pszczół z 1968);
Lucas Cranach St., Niedobrana para, ok. 1525-30, Musée des Beaux-Arts et d'Archéologie, Besançon |
b) tym, że On może i wiekiem
odpowiedni, żaden zwyrodnialec, ale po prostu ciaputek i się-nie-podoba – to z
kolei problem głównej bohaterki wyżej wspomnianego dzieła kinematografii
francuskiej, które w ogóle jest matrymonialnie tak grubo ciosane, że prawie
rozkoszne – dookoła źle-za-mąż-wydanej Onej kłębi się taki wianek adoratorów,
że podtytułem filmu powinno być ‘Inwazja Absztyfikantów’; ciaputki to chyba w
ogóle problem chętnie roztrząsany przez Francuzów, żeby przypomnieć współczesną
naszej rozrywanej księżniczce Królową Margot Chéreau (lub każdej innej wersji) czy ostatnią Marię Antoninę, gdzie poczciwy Ludwik przypomina charakterologicznie budyń;
c) tym, że on jest po prostu
człowiekiem złym – wariant zdecydowanie najgorszy, ale i najbardziej
spektakularny: upokarza, pogardza, odtrąca, czasem rękę podniesie albo jaki
ciężki przedmiot – to tak traktowanym Onym współczujemy najbardziej;
XVIII-wieczne przykłady z ostatnich lat: pamiętna Księżna i zeszłoroczna produkcja duńska (!), w dystrybucji
nadwiślańskiej funkcjonująca pod jakże wdzięcznym tytułem Kochanek królowej, gdzie On był już po prostu szalony, chociaż
dziwnym trafem pod koniec filmu i tak jawił się sympatyczniejszym niż ów kochanek,
któremu nie pomogło nawet to, że grał go Mads Mikkelsen.
Po tym przydługim wstępie pora
wyciągnąć asa z rękawa.
Może się bowiem zdarzyć, że ktoś
postanowi nakręcić film nie o tym, jak to małżonkowie nie przypadli sobie do
gustu, lecz o tym, jak przypadli sobie za bardzo. I o tym, że właściwie nie
wiadomo co gorsze. Happy End? Zapomnijcie.
O tym jest Juana la Loca (2001, reż. Vicente Aranda), hiszpański kandydat do
Oscara w 2002 r., a przede wszystkim - kostiumowy dramat matrymonialny jedyny w
swoim rodzaju.
Bo jeśli ktoś chwyta się takiej
postaci jak Joanna Szalona, osobliwości uniknąć po prostu nie może.
Ona: rocznik 1479, córa dopiero
co posklejanej Hiszpanii, czyli Królów Katolickich - Ferdynanda Aragońskiego i
Izabeli Kastylijskiej. Jak już jesteśmy przy temacie małżeństw – siostra
Katarzyny, pierwszej żony Henia VIII. Ładna, dziarska, nastoletnia, pełna
naturalnych w matrymonialnej sytuacji obaw – a jak to będzie, a że z domu
wyjechać musi, a że już matki pewnie nie zobaczy, a że trzeba się rozstać z
rodzeństwem i przyjaciółmi z dzieciństwa. Zgrabnie. Odpływa daleko, bo aż do
Flandrii. W momencie, kiedy stawia stopę na swojej nowej ziemi, On akurat
poluje. Znamienny to fakt, także w przenośni.
Mistrz legendy św. Marii Magdaleny, Joanna Kastylijska, ok. 1495-96 |
On: Filip, rocznik 1478, syn
Maksymiliana I, wtedy-jeszcze-nie-cesarza, i Marii Burgundzkiej. Urodę
najwyraźniej wziął po matce, bo trudno by było być miniaturką ojca i nosić
przydomek Piękny. Bynajmniej nie typ intelektualisty. Ulubione rozrywki:
polowanie na zwierzynę i na ładne dziewczęta.
Mistrz legendy św. Marii Magdaleny (?), Filip Piękny, ok. 1500 |
Kilka mniej lub bardziej
oczekiwanych zgonów doprowadziło do tego, że wkrótce Joannie przypadł tron
Kastylii. Małżeństwo zaczynało procentować.
Być może znacie ciąg dalszy tej
historii. Joasia jakoby oszalała. Z miłości co prawda, ale jakoby dokumentnie.
Po śmierci Filipa (w zaledwie dziesięć lat po ślubie) miała jakoby nie rozstawać
się z nim przez czas jakiś dłuższy. Nawet XIX-wieczni autorzy powieści grozy by
na to nie wpadli – jakoby woziła filipowego trupa ze sobą, przemawiając do
niego, sypiając z nim w jednym łożu – no, oszczędzę dalszych szczegółów. Po
pogrzebaniu nieszczęsnych szczątków (co nie nastąpiło bynajmniej szybko),
przybywała jakoby w odwiedziny do zmarłego małżonka, trumnę otwierała… Akcja
Heathcliffa z wykopywaniem zwłok Katarzyny w Wichrowych Wzgórzach to przy tym czysta amatorszczyzna.
Film oglądałam trzykrotnie. Za
pierwszym razem miałam wrażenie, że celem twórców była próba przywrócenia
joasinej godności – inaczej mówiąc: ukazanie, że taka szalona to ona wcale nie
była. Była po prostu zazdrosna. Za drugim zaczęłam wyraźniej dostrzegać pewne
elementy, które sprawiają, że nie jestem w stanie jednoznacznie tego filmu
ocenić, o czym niżej. Za trzecim razem doszłam na powrót do wniosku, że jeśli
nie Joanna-postać historyczna, to przynajmniej Joanna-postać filmowa, szalona
istotnie była. Nie jednak w tym sensie, który stawia znak równości między
słowami „szaleństwo” a „obłęd”. Co chyba jednak jeszcze ważniejsze biorąc pod
uwagę kanon dramatu matrymonialnego, gdzie widz zwykle sympatyzuje ze zdradzaną
i upokarzaną – odniosłam wrażenie, że tak prawdę mówiąc, nijak z nią
sympatyzować nie jestem w stanie. Po tylu seansach przepełnionych współczuciem
dla wzgardzonych małżonek było to naprawdę zaskakujące odkrycie.
Trzeba wyglądać. |
Joanna jest nie tylko zazdrosna.
Zanim jeszcze zazdrosną się stanie (czytaj: zanim nie nakryje Filipa w sytuacji
jednoznacznej z inną panią) dąży do absolutnego ubezwłasnowolnienia swojego
małżonka. Nie, nie w tym sensie, w jakim kobiety ze świecznika zwykły to
czasami czynić – w sensie manipulowania swoją drugą połową powiedzmy na arenie
politycznej, czy chociażby w obrębie gospodarstwa domowego. Powiedzmy sobie
wprost – nasza droga bohaterka jest non-stop rozochocona. Filip, początkowo
zachwycony, stopniowo staje się po prostu zdumionym, a z czasem coraz częściej
zażenowanym. A widz wraz z nim i prawie zaczyna mu współczuć, chociaż jest on w
gruncie rzeczy beznadziejnym bawidamkiem i beznadziejnym aspirującym władcą.
Aspiracje prowadzą zresztą do spisku mającego na celu przechwycenie korony
Kastylii, z pominięciem Joanny, którą całe rodzime lobby Filipa uznaje zgodnie
za obłąkaną, w przeciwieństwie do wiernego jej stronnictwa kastylijskiego.
Pierwszy seans: byłam oburzona! Nie dość, że zdradza ją łażąc do burdelu (mało
imponujące, to sami przyznacie), to jeszcze zdradza politycznie! Trzeci seans: przestałam
się dziwić. Chociaż na miejscu biednych Kastylijczyków, widzących obie opcje i
obie możliwości, chyba bym ręce załamywała z rozpaczy. Nasza filmowa Joanna
spędza bowiem czas dwojako: albo snuje intrygi mające na celu odkrycie innych
intryg, mających na celu zakamuflowanie pozamałżeńskich swawoli Filipa, albo
czyni małżonkowi wymówki, w dużej mierze słuszne, ale na Boga, w jakiej ona
formie to robi… I tu dochodzimy do momentu, w którym muszę przyznać, że czasami
nie wiem, jak należałoby naszą Juanę
ujmować i w jaki sposób rekomendować.
Na początku było miło. W dniu ślubu - Filip jeszcze zapatrzony. |
Film jako kostium broni się moim
zdaniem bardzo dobrze. Budżet był średni, ale co trzeba było zrobić – to zrobiono.
Wizualnie jest dobrze, dekoracje bardziej proste i skuteczne niż wyszukane i
spektakularne (czyli tak jak lubię). Podobnie kostiumy. Aktorsko film też się
broni, bywa, że drugi plan jest nieco drewniany i zastygły, ale jeśli na
ekranie przez większość czasu gości Pilar López
de Ayala, naprawdę dobra w roli Joanny, przestaje się na to
zwracać uwagę – sama jest taka intensywna. Filmowego
Filipa (w tej roli Daniele Liotti) będę chyba pamiętać do końca życia, nie tyle
nawet ze względu na walory aktorskie (powiedziałabym – bez fajerwerków, ale sam
portret niezbyt lotnego, w gruncie rzeczy dość nieporadnego, próbującego
zgrywać twardziela, wychuchanego książątka – przekonujący), co na fakt, że… prędzej
mógłby uchodzić za rodzonego syna Maksymiliana niż jego prawdziwy syn. Nie
zaryzykuję może stwierdzenia, że ‘skóra zdjęta’, ale naprawdę coś jest na
rzeczy. Małe, a cieszy.
Wszystko gra, no to w czym problem? W tym, że ta historia jest tak
specyficzna, że momentami aż groteskowa. Unosi się delikatny posmak telenoweli.
Język hiszpański bynajmniej nie pomaga… Czego tu nie ma. Poza standardami w
rodzaju ‘przydybanych’ jest jeszcze wzajemne okładanie się po twarzy, po czym –
padnięcie w ramiona (tzn. Joanna pada, Filip wygląda, jakby coś dziwnego się do
niego przykleiło), całe bogactwo odmian niewieściej tyrady spod znaku ‘ty już
mnie nie kochasz’, finezyjne próby wzbudzania zazdrości… Rzeczą naprawdę
zabawną, ale w sposób nie wywołujący pobłażliwego uśmieszku, tylko naprawdę
kapitalny, są filipowe reakcje na wyrzuty małżonki. W wielu przypadkach ma on
dla niej jedną odpowiedź. ‘Jesteś szalona’. Och, obejrzyjcie to koniecznie –
jak ona się miota, jak prycha, jak syczy i słyszy tylko to zdegustowane ‘Estas
loca…’. Wyobrażam to sobie u państwa Kowalskich. Ona: że on się obija, śmieci
nie wyrzuca, leży na kanapie i ma pretensje, że zupa była za słona… ‘Jesteś
szalona’ – słyszy. W tle śpiewa Shakira.
Jeśli jesteście w stanie strawić
to wszystko, co wymienia powyższy akapit – oglądajcie bez obaw. Naprawdę jest
to jeden z najbardziej oryginalnych ‘dramatów matrymonialnych’ w kostiumie,
jakie widziałam. Poza romansidłowymi michałkami – momentami naprawdę
wartościowy. Przypomina mi się scena, w której lud kastylijski manifestuje
swoje przywiązanie do Joanny w momencie, kiedy już prawie odsunięto ją od
tronu. Bardzo soczyste.
Lud stanął murem. Dobre i to. |
Poza tym – zawsze warto poznać rodziców ich bez
porównania sławniejszych latorośli – Karola V i Ferdynanda I, dwóch kolejnych
dzierżycieli tytułu cesarzy Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego.
Pokazana w filmie scena narodzin tego pierwszego, to zresztą doskonały poradnik
pod tytułem ‘co robić, kiedy nagle zacznie się poród’. Widzicie – (bez ironii)
tyle zalet!
Na koniec trailer, niezbyt zachęcający, ale pomocny w obliczu braku dobrych zdjęć: